Apetyt rośnie w miarę jedzenia :)
Co poskutkowalo nowym ustrojstwem - nowymi starymi krosnami ludowymi. Pochodzą z Podlasia, ale trafiły do mnie zupelnie inną i troche niespodziewana drogą i czekały na mnie prawie dwa lata :D Długa historia, w każdym bądź razie udalo mi się je spakować do dzielnego Budynia (a częściowo na wierzch Budynia, bo staciwa za chiny nie dały się upchąć do środka) i dowieźć na Stepy. W planach mam już wykorzystanie ich podczas kolejnej edycji naszej warsztatowki we wrześniu. Powinno się to udać bo sa we w miarę dobrym stanie, trzeba je jedynie doczyscic, naprawić parę drobnych elementów i będzie dobrze.
To było w zeszłym tygodniu - odebrane, zawiezione i na wariackich papierach zwalone pod okapem stajni.
Dziś natomiast, udało mi się warsztat złożyć, zrobić remanent i wyszorować nieco z kurzu. Na fotkach jeszcze przed szorowaniem, teraz maja już bardziej drewniany kolor niż szaro betonowy. Ale kolor "drzewniany" ;) przewiduję dopiero po wylaniu na nie paru litrów oleju, bo drzewo jest wyschnięte na wiór.
No a tak to wyglądało przed szorowaniem szczotką ryżową - teraz jest już mniej szare a bardziej drewniane ;)
I garść danych technicznych :)
Warsztat ma około metra szerokości tkania, cztery podnóżki i cztery bloczki, czyli nominalnie powinno się bez problemu założyć również cztery nicielnice. Niestety w komplecie są tylko dwie, ale nie zamierzam z tego powodu rwać sobie włosów z głowy ;) tylko na spokojnie za jakiś czas dorobię dwóch brakujących. Albo dokupię jeśli trafi się jakaś okazja w ogłoszeniowniach :)
Poza tym, jak widać jest dosyć dopieszczony, ma ładne ornamenty i ogólnie sprawia wrażenie solidnej konstrukcji.
Wielkość oceniam "jako niewielki", bo wymaga co najwyżej własnego pokoju, ale już własna stodoła jest niekonieczna ;)
Do naprawy drobiazgi w sumie - po szorowaniu trza malnąć olejem, do naprawy jedna z desek na których wisi bidło, te dwie nieszczęsne nicielnice do dorobienia, trochę sznurków żeby to wszystko powiązać i właściwie wystarczy osnuć i jedziemy :) No dobra, estetyka mi mówi, żeby naprawić też belkę z mocowaniem podnóżków, bo jest ohidna ;) Ale to w sumie można odłożyć na później ;)
Na pewno uruchomimy go niedługo, a na Stepach Pomorskich 2014, będzie można użyć go podczas warsztatów tkackich :)
No i na razie tyle, w kolejny weekend wezmę go pomaluję i postaram się podwiązać chociaż te dwie nicielnice, żeby zrobić małą próbną osnowę na jakiś dywanik czy cuś w ten deseń. Ot tak żeby sprawdzić co tam jeszcze wyjdzie z niedoróbek. A zresztą czy ja naprawdę muszę się tłumaczyć? Przecie aż mnie rączki świerzbią :D
Twój poprzedni post przywołał wspomnienia - przędłam tylko tłustą wełnę "z ręki" lub czesaną - mając własny grępel nie musiałam wysłuchiwać, że brudzi :))
OdpowiedzUsuńAle najprzyjemniej przędzie się właśnie takie czyste loki, miałam często do czynienia z owcami, które były strzyżone raz do roku, więc włos był bardzo długi ale końce często do niczego - to je odcinałam. Jedyna wada jak się przędło bardzo dużo to kołowrotek był wręcz oblepiony tłuszczopotem, musiałam go ciągle myć.
A apetyt faktycznie rośnie w miarę jedzenia - mnie przed krosnami powstrzymuje tylko brak miejsca - już nie mam czego zaanektować :(( - ale Tobie gratuluję i będę wyglądać tkackich poczynań :))
Pozdrawiam
No ja też ucinam przepalone końcówki. Choćby dlatego, że się kudlą i psują czerń ;) A jak są w ładnych pęczkach to jeden ciach i sprawa załatwiona :) Co do oblepiania tłuszczopotem to nie jest tak źle u mnie, ale może to efekt tego, że przędę głównie jakieś bardziej prymitywne runa :) Merynosów o których legendy słyszałam, nie miałam nigdy w stanie brudnym bo skoro tanio i wygodnie mogę kupić taśmę, to mi się nie chciało szarpać :) Więc na razie nawet jakoś specjalnie myć nie musiałam :)
UsuńA apetycik rośnie, teraz z żałością oglądam ogłoszenie na fanpejdżu Manufaktury Królewskiej, gdzie wystawiony na sprzedaż jest oryginalny Jacquard z dawnego "Ładu". I pochlipuję sobie cichutko :( Nawet bym go wstawić miała gdzie, ale ani kasy, ani w sumie pomysłu co dalej z taką maszynerią :( Nic poza chęcią posiadania ;) Chciwość to straszna rzecz :/
Już u Alicji z Tkackich historii pisałam, że do tkania, to trzeba mieć nie tylko pokój, co i dom. I się nie pomyliłam. :-)))
OdpowiedzUsuńPodziwiam zapał. Ale, jak szaleć, to szaleć, prawda ? ;-)
Ciekawe ile czasu upłynie do momentu zdjęcia warsztatu z osnutymi niteczkami. ;-)
Gdybym miała warsztat u siebie na miejscu to pewnie jutro czy pojutrze zakładałabym osnowę :P
UsuńAle że stoi 80km ode mnie to musi poczekać. Pewnie ze dwa tygodnie, w przyszłym tygodniu zaolejuję i poskładam wszystko do kupy, w międzyczasie przygotuję osnowę i może w kolejnym ją założę :) A potem już tylko wisienka na torcie czyli tkanie. Mama odgraża się strasznie, że jakieś dywaniki chce sobie robić i narzuty na kanapy, więc pewnie się nawet nie dopcham ;)
O la la! Kawał warsztatu!
OdpowiedzUsuń