Pokazywanie postów oznaczonych etykietą owcologia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą owcologia. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 16 czerwca 2015

Obróbka runa - ciąg dalszy po wypraniu

Czasem rozmowy z innymi Prządkami uświadamiają mi pewne rzeczy.
Na przykład to, że coś do czego kiedyś tam doszłam może się przydać i innym :) A że niekoniecznie o wszystkich "oczywistościach" pamiętam napisać, to póki mam to w głowie postanowiłam to przedstawić tutaj na blogu :)
Tutaj podziękujcie  Dehaef za dzisiejszą pogaduszkę i to co mi uświadomiła mówiąc  "no i właśnie takich rzeczy mi brakuje do czytania"

Kwestia o której mówiłyśmy to kolejny "myk" z obróbką surowego runa.
Pisałam już o tym co robimy zwykle po przybyciu do nas wspaniałego wora śmierdzącego, zasyfionego, zapiaszczonego, pełnego siana, kup, rzepów i czego nie tylko. A do tego żółtego od tłuszczopotu i sików.


wtorek, 18 listopada 2014

Wełnologia - Merynos Barwny

Ha, wreszcie grubo po roku starań udało mi się odpilnowac strzyżę i ubłagać hodowcę by wysłał mi kurierem paczkę z wełną owiec rasy Merynos Barwny.
To taki cymesik, ciekawostka, niezwykle trudna do dostania bo nikt ich praktycznie nie hoduje, a przekonanie do sprzedaży wysyłkowej ociera się o niemożliwość. Albo o ciagłe i namiętne telefony z upierdliwymi przypominaniami że mi obiecał (nie obiecał ale to się nazywa manipulacja) ;)

W każdym bądź razie się udało i dostałam wielką pakę z 10kg runa. 
A właściwie nie tak wielką, bo znacznie mniejszą niż podobnej wagi wełna świniarki. Bo durna zapomniałam, że merynos jako rasa szlachetna ma po prostu znacznie większą ilość lanoliny w runie i jest ono znacznie cięższe "na wagę" niż objętościowe. No cóż, mogłam wziąć więcej, ale trudno.

Rasa ta jest dosyć ciekawa, bo jest to owca szlachetna, o dobrej jakości runie nie zawierającym w ogóle włosów ościstych. Ale KOLOROWA czyli to na czym mi bardzo zależało. Jej historia jest o dziwo krótka, została wyhodowana w latach 80tych. No tak powiecie, ale przecież owce kolorowe są pierwotne do białych?! I faktycznie, ale była to hodowla jakby wsteczna. To znaczy wychwytywano normalnie usuwane z hodowli kolorowe owce i tryki, z normalnych białych stad i umieszczano w stadzie hodowlanym. Lepiej jest to opisane na stronie IZOO Kraków, które całą tą operację wymyśliło na nadzorowało. W ten sposób w mniej więcej 10 lat udało się uwstecznić rasę hodowlanych merynosów o barwie białej i uzyskać owce ciemne :) Gen jest dominujący, więc ta dekada to niesamowicie krótki okres czasu, nie uważacie?

Owieczka wygląda tak:

Zdjęcie z IZOO Kraków

Jest brązowa :)
Ale tak naprawdę te owce są czarne, tylko runo ich brązowieje od słońca i powietrza od wierzchu. Niemniej jednak część brązowa włosa jest dominująca, a po zgręplowaniu mamy piękny czekoladowy, ciepły brąz :)



A tak wygląda runo, które wyciągnęłam z worka. Na zdjęciu widać ślicznie spodnią czarną partię i wierzchnią zbrązowiałą :)

Gdy wyciągnęłam odkryłam też że pochodzi z jagniąt. Niezłe jagniaczki po 5kg runa każde :D
Ma to plusy i minusy - minus jest taki iż jest króciutkie, przeciętnie ma po 5cm długości. Plus z kolei to to że jest to jakościowo najlepsza strzyża z owcy w jej życiu. Runo jest miekkie i delikatne, jagnię szlachetnej rasy daje naprawdę przyjemną wełenkę dla skóry :)

Przebrałam całość runa trochę na raty, wywaliłam gówna, miliony podstrzyżyn i wytrzepałam trzepaczką do dywanów.
Z 10kg zostało mi 6,5kg
Przy okazji przypomniałam sobie dlaczego trzepanie dywanów to tradycyjnie "męska robota" ;)
Odpad po pierwszej fazie obróbki - 3,5kg
O ja pierniczę, jak komuś się wydaje że zamówi se 10kg runa i będzie miał z tego dużo wełny to się grubo myli :/
Bo z tego co mi zostało to oceniam iż lekko licząc 40% to waga tłuszczopotu. Owce cienkorunne, do jakich zalicza się ta rasa po prostu toną w lanolinie. I nie ma na to niestety rady. No więc jeśli zostanie mi z tych 10kg jakieś 4kg czystego i zdatnego do użytku runa to będę szaleć z radości :/

No nic, wzięłam odrobinę na próbę i wyprałam malutką partię.

I zgręplowałam na szybko, żeby zobaczyć jak to idzie.



Czysty, zgręplowany merynos barwny to prawy dolny róg zdjęcia. Powyżej mamy mix z jasną wełną 50%/50%, a po lewej normalnego kremowego merynosa (na zdjęciu wyszedł jaśniejszy niż w rzeczywistości).

Kolor, który wychodzi po zgręplowaniu bardzo mi się podoba.
Taka czekoladka, kolorek którego strasznie mi brakowało w palecie bo bardzo ciężko go uzyskać barwiąc naturalnie. A tu patrzcie cud natury :)

Dodatkowo może to być kolor wyjściowy do mieszania z jasnym runem i uzyskiwania pełnej palety odcieni brązu i beżu :)

I to właśnie dla tego koloru poświęciłam tyle wysiłku na zdobycie tej wełenki.
Warto było :)

I teraz uprzedzam pytanie, które pewnie za chwilę ktoś zada - czy ten straszliwy merynos jako rasa  "niehistoryczna" będzie nadawał się do rekonstrukcji?
Ja mówię - czemu nie :)
Jest to rasa hodowana w naszym klimacie, wyhodowana z owiec, które mają całkiem długą historię hodowli w naszym kraju, a wsteczna hodowla sprawia że kolor jest bardzo koszerny. Na pewno można to uznać za sensowny substytut wełny odwłaśnianej ręcznie. A także przełknąć tego  merynosa w nazwie bo przecie są przekazy o hodowli owiec cienkorunnych i na naszych terenach. Z pewnością nie była to owca "dla chłopa", ale dla wojaka lub czeladnika czemu nie?
Takie jest w każdym bądź razie moje zdanie.
Bo brązowy przyjął się jako koszerny kolor wełny.
Tylko mamy z tym jeden problem - obecnie ten merynos jest jedyną rasą hodowaną w naszym kraju, która faktycznie ma taki kolor. Bo cała reszta z góralskimi caklami na czele jest po prostu szaroburo-czarniawa i lekko zbrązowiała po wierzchu. Na pewno brązu się z nich nie uzyska - zastrzegam że próbowałam :P 

A najgorsze, że jest to rasa bardzo niszowa, jest ich dosłownie kilkaset sztuk. I co tu zrobić?!

Ja w każdym bądź razie jestem zadowolona, urobiłam się wprawdzie znowu po łokcie, ale plan minimum wykonany :)


wtorek, 2 września 2014

Runo wrzosówki - przygotowanie

Po pierwsze chciałam się pochwalić że mam nową zabawkę.
Negocjowanie z gręplarnią mnie wykończało psychicznie, a pojawiła się okazja (dzięki Agnes!), więc podliczyłam kasę którą miałam, kasę której nie miałam, wydatki, koszty, ewnetualne profity i dodawszy do tego zszarpane nerwy wyliczyłam że bardziej opłaca mi się otworzyć własną mini gręplarnię. No i po wielu perypetiach wreszcie mam drum carder czyli po naszemu - gręplarkę bębnową :)



Jak widać to stary i nieskomplikowany wół  roboczy Loueta, którego jestem n-tą właścicielką (nie mam pojęcia którą, bo przyjechał do mnie z Belgii). Ale to solidna konstrukcja idealna do szarpania się z prymitywnym runem i mam nadzieję że długo posłuży.
Więcej refleksji i złotych myśli o używaniu tej maszynerii skrobnę gdy już przewalę ileś tam kilo wełny i uznam że otrzymuję jakieś miarodajne i powtarzalne efekty.
A na razie skoro jesteśmy przy "runie prymitywnym"....

No bo co to właściwie jest?
Czasem  nieco zdziwione osoby  dostają wyczesany błam z owcy wrzosówki i z zachwytem stwierdzają "jakie ono milutkie i w ogóle nie gryzie!"
No a potem wrzuca się ten milutki błamik na kołowrotek  czy wrzeciono i się okazuje że nie gryzie, ale połyka w całości ;)
Winę za to ponoszą włosy ościste. Bo o ile frakcja puchowa u wrzosówek potrafi mieć naprawdę cienkie włókna (podobno porównywalnej grubości co superfine merino czyli 16mc przy polskim merynosie mającym  przeciętnie 28-30mc), to oprócz puchu w runie znajdują się także włosy przejściowe oraz ościste. Owka kiedyś popełniła o tym  genialny wpis, więc nie będę się powtarzać tylko chciałam nieco rozszerzyć co te kwestie oznaczają dla nas, praktyków.
Poniżej jest zdjęcie loka z runa owcy wrzosówki. To  lok, który ja selekcjonuję jako "ładny".


Wybrałam go do zdjęcia, bo wyraźnie widac tutaj frakcje runa - to jaśniejsze bliżej nasady to puch wymieszany z mniej widocznymi włosami przejściowymi. Natomiast długie, zakręcone, czarne końcówki to włosy ościste. Są  one twarde i prawie w ogóle nieelastyczne, co sprawia że gdy spróbujemy cały taki lok skręcić  w przędzę, to otrzymamy sztywną, twardą, zupełnie nie sprężynującą nitkę. A końcówki tych ostów będą sterczeć z każdej strony niczym drut kolczasty i sprawiać że noszenie tego na skórze przez przeciętnego  człowieka jest niemożliwe. No dobra, świetnie taka wełna nadaje  się na skarpety. Rewelacyjnie pobudza krążenie ot co :D
Podobny problem występuje praktycznie u wszystkich ras prymitywnych (choć w oczywiście różnym zakresie), czy będą to cakle, owce górskie, norweskie, czy co tam egzotycznego akurat wymyślimy. Dla mnie prywatną palmę pierszeństwa pełni świniarka, która moim zdaniem powinna mieć tutaj własną kategorię ;)
No dobra, ale w takim razie jak sobie z tym radzili ludzie w średniowieczu (czy też ogólnie w czasach przed rewolucją  przemysłową)?
Otóż sposoby są dwa.
Pierwszym  jest pozyskanie włosia jeszcze z owcy przez wyczesanie lub wyskubanie. Wykorzystuje się tutaj naturalną tendencję linienia frakcjami - najpierw  wychodzi podszerstek podczas gdy rdzeniowe się jeszcze mocno trzymają. Nie będę się tutaj rozwodzić nad tym sposobem, jego praktycznym sensem, historycznymi przekazami odnośnie jego wykorzystania itp  bo wątpliwe by ktokolwiek z nas miał teraz okazję to wypróbować na owcy.
Pozostaje nam więc drugi sposób, czyli prządkowa wersja kopciuszkowego wybierania maku z popiołu, czyli ręczne odwłaśnianie :/

Brrrrrr

Generalnie chodzi o to by te  długie włosy rdzeniowe oddzielić od reszty.
Widzieliście lok powyżej?
No to ten sam teraz :)


Po prawej wyciągnięte ości, po lewej puch  i nieco przejściowych (nie są aż takie grube i gryzące więc nie ma co się z nimi bawić).
Całe osty to właściwie odpad, gdzieś tam czytałam że znaleziono w  wykopkach liny wyglądające jakby były robione właśnie z czego takiego. Nic więc nie stoi na przeszkodzie by wykorzystać je do tego typu zastosowań, nadadzą się do tego świetnie.
Natomiast nas interesuje miękka puchowa i przędna frakcja.
Dziś w ramach eksperymentu poświęciłam się i przebrałam trochę tego stuffu. Przed odwłaśnianiem było tego  około 70g, po oddzieleniu jakieś 48g.
Poniżej ta góra podrobionej wełny (napuszonej pod drumka).

Nasz "wypchany" Kropek pomaga ;)

Duża kupa jak na nędzne 48g, no  nie :/
Jeśli  dodam iż zajęło mi to trochę ponad pół godziny, to daje do myślenia ile czasu trzeba było poświęcić  by nie dać się zjeść wełnie.
Bo 50g to ilości mocno homeopatyczne, a ja wbrew  pozorom mam w tej robocie już nieco wprawy. No i byle jaka wełna też się do tego nie nada, a wyłącznie ładne, długie  i czyste loki.
No ale ludzie kiedyś mieli  więcej czasu, taka prawda.

Z tych 48g które wrzuciłam na drumka (heloł kiedyś to się pomykało na grzebieniach lub gręplach ;P)  i po trzech kręceniach wyszedł mi piękny i bardzo równy batt (tak się nazywa taki błamik zdjęty z gręplarki, piszę to dla odróżnienia od dużych przemysłowych gręplarek) o wadze 42g


Czyli kolejne parę gramów straty.





Na ostatnim zdjęciu pod światło, widać że jest przyzwoicie wyczesany.
Wrzuciłam na kołowrotek i wygląda na to że ciągnie się niczym z współczesnej czesanej taśmy. Co pozwala mi postawić tezę, że przygotowana  w ten sposób  wełna nada się na przędzę osnowową. Nitka z odwłośnionej wrzosówki jest zupełnie inna w dotyku. Jest miękka i zdecydowanie przyjemniejsza, ma lepsze parametry i zupełnie inną elastyczność.
Tylko czy ma  w dzisiejszych czasach ekonomiczny sens robienie tego?
Ten mały kawałek kosztował mnie (z  już gotową posortowaną i wypraną wełną) dobrą  godzinę roboty.
Jak zwykle niezapłacone dupogodziny ;)
Ale jeśli ktoś chce się pobawić, to czemu nie ;)
Mnie do napisania tego posta kopnęłą chęć do poeksperymentowania z gręplarką by stwierdzić czy da radę na niej uzyskać naprawdę dobrą czesankę. I jak widać się da, choć jest to pracochłonne niestety.

A więcej o gręplarce, jej plusach, minusach, mitach, wyobrażeniach i twardej rzeczywistości napiszę jak już będę miała  nieco więcej przekręcone przez bęben. 
Na razie mogę tylko zacytować Aldonę że "niestety samo się nie robi" :/

piątek, 3 stycznia 2014

Świniarkowe szaleństwo cz.1

Po pierwsze spóźnione życzenia noworoczne - oby 2014 nie był gorszy od poprzednika 

  A dalej już normalnie  :D

Tuż przed świętami zostałam dosłownie zarzucona wełną.
Głownie wełną owcy świniarki, która przybyła  w przerażającej ilości 24kg
Oczywiście po przesortowaniu została mi mniej więcej połowa (no odrobinkę więcej), ale nadal jest to dużo.
Świniarka jest bardzo mało znaną i najwyraźniej niedocenianą rasą. A także dosyć rzadką, zdobycie jej runa graniczy z niemożliwością. Ale mnie udało się dokonać niemożliwego i runo nie dosyć że zakupiłam, to jeszcze część kolportowałam dalej, w imię popularyzacji tej ciekawej rasy. Dodam tylko że jest to rasa prymitywna, ale ze względu na jasną  barwę wełny świetnie nadaje się do farbowania :) czyli jest alternatywą dla szarych wrzosówek. 
Jeśli ktoś byłby zainteresowany wyrobami z  tej kolekcjonerskiej owieczki to zapraszam!

Zdjęcie podlinkowane ze strony  http://www.bioroznorodnosc.izoo.krakow.pl/node/27 


A tak wyglądało sortowanie:



Kilka słów o wełnie - świniarka jest rasą prymitywną, co oznacza że jej wełna zawiera pewną ilość włosów ościstych. Ile tych włosów jest to już zależy od konkretnego osobnika - w mojej dostawie trafiły się zarówno ładne owieczki, które miały piękne miękkie runo z niewielką ilością "igieł", jak i włosienica z którą nie bardzo właściwie wiadomo co zrobić. Jacyś chętni  na poumartwianie się?! ;)

Jednak z drugiej strony zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona -  nawet te sztywniejsze  kosmyki są całkiem  miękkie   i lejące w dotyku.  Jakościowo, są znacznie lepsze niż "drutopodobna"  wełna z góralskich cakli, z którymi ją porównywałam (a którą z pewnością  kojarzycie z "góralskich skarpet"). Oczywiście ostateczny pogląd będę mogła sobie wyrobić dopiero po przerobieniu tej wełenki na przędzę i filc  :)  Ale zapowiada się nieźle.


Po lewej  widać kosmyk z takiej  "prymitywniejszej  owieczki", po prawej z nieco "lepszej  jakościowo". Te sztywne włosy ościste to tzw. KEMP. Zwykle występują głównie od zaplecza owcy ;) ale  osobnik, którego miałam w paczce miał praktycznie całe runo  tego typu. Oczywiście runa zostały posortowane i te sztywne części pooddzielałam.



Najcenniejsze do przerobu  są kawałki takie jak po prawej stronie. Mają mało włosów ościstych, i są dosyć długie - mają po około 20cm długości. To całkiem sporo, a  dodatkowo takich ładnych kawałków udało mi się przebrać wystarczająco dużo, by pobawić się w próbę przygotowania prawdziwej nitki osnowowej - czyli czesanej na grzebieniach z wyselekcjonowanych  partii runa :) Jest to możliwe tylko dlatego że dostałam runa w całości i można było je podzielić w oparciu o historyczne metody. Opis eksperymentu na pewno pokażę w osobnej notce, podobnie jak próby  filcowania i wygląd gotowej przedzy  :)
I  niniejszym zamierzam docelowo wprowadzić runo z świniarek do mojej stałej oferty, w imię zwiększania poziomu historyczności ;D Już niedługo  część wełenki pojedzie do gręplarni i zamierzam zastąpić  nią wełnę z czarnogłówki, jako bardziej historyczną.

A na razie to tyle i zabieram się za przerób

środa, 13 listopada 2013

Wełna z czarnogłówki

Pozazdrościłam Owce i Finextrze i tym wpisem  chciałabym zainaugurować własny, niewielki cykl poświęcony różnym gatunkom wełny :D Siłą rzeczy będę się skupiać na rasach, które są bezpośrednio dostępne w Polsce (tutaj hodowane lub rodzime), ale raczej z punktu widzenia potencjalnego użytkownika. Bo może kiedyś się komuś przyda :) a i mnie łatwiej będzie do tego wrócić niż do kapownika, który ciągle mi ginie i nigdy nie ma go pod ręką gdy jest  potrzebny ;|

Na początek więc leci to co akurat mam na warsztacie, czyli wełenka z mięsnej owcy czarnogłówki. Tak, mnie ta "mięsność" też nieco zdziwiła i lekko odstręczyła, ale ku mojemu zdziwieniu zakup okazał się strzałem w dziesiątkę.

Sama wełenka, wygląda tak:




FILCOWANIE:
Wełenkę kupiłam bezpośrednio w gręplarni, jest zgręplowana warstwowo - czyli w błamie. Przy okazji, mogę z czystym sumieniem polecić gręplarnię, w której ją zakupiłam.
Poszukiwałam po prostu produktu zastępczego, gdyż mój dotychczasowy dostawca, przestał wełnę o interesujących mnie parametrach produkować i znalazłam się w czarnej dupie, że nie będę miała z czego robić ;). Wcześniej moją bazową wełną, była czesanka z polskich owiec, prawdopodobnie miejscowych merynosów lub ich krzyżówek, ale przestawienie się nie było tak bolesne jak się obawiałam. Moje obawy dotyczyły głównie kwestii filcowania, bo wełna z czarnogłówki jest wełną krzyżówkową. To znaczy, że teoretycznie powinna się filcować znacznie gorzej niż wełny puchowe (merynosowe), choć minimalnie lepiej niż z ras długowełnistych (vide owca pomorska która zostawiła mi traumę, chyba na całe życie;))
Czarnogłówka, muszę powiedzieć, bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Wprawdzie łapie ciężej niż moje poprzednie wełny, ale bez problemu daje się formować. Wyroby są sztywniejsze, bardziej trzymają się "w kupie" co zresztą widać na poniższym zdjęciu. Te rogi są naprawdę obszerne i mimo to spokojnie wytrzymają obciążenie welonem :)
Oczywiście nie przekonam do swojego zdania wielbicieli australijskich merynosów, dla których wełna grubsza niż 24mc to włosienica, ale może przyda się osobom, które poszukują nieco sztywniejszego materiału na torby lub kapelusze :)
Ostrzegam także, że potrzeba tutaj nieco ostrzejszego traktowania - czyli wskazana roletka i nie żałować siły. Plus za to ze znacznie mniej się gluci na łączeniach i bez problemu można wszystko  wyrównać w trakcie pracy. A jak już złapie to trzyma :D

Baza do czepca rogatego

PRZĘDZENIE:
 To co nie ma znaczenia, lub ma marginalne przy filcowaniu, może w dużej mierze pokrzyżować plany przędzalnicze.
Ale i tutaj czarnogłówka sprawia się dobrze.
 Trafiła mi się bardzo ładna wyrównana partia, bardzo niewiele włosów typowo rdzeniowych, choć całość jest dosyć sztywna i zwarta. Nie daje się zbyt łatwo ugnieść i nie zbija się w gluty. Jest ładnie zgręplowana, ma bardzo mało "krócizn", ale nieco więcej zanieczyszczeń roślinnych.
Przędzie się rewelacyjnie. Jestem zaledwie po dwu próbkach, ale już mogę powiedzieć, że jest dobra do nauki. Podczas przędzenia, nie mam wrażenia jakbym próbowała łapać kisiel, a które zawsze mnie prześladuje przy cieńszych merynosach i dodatkowo bardzo ładnie wygładza nierówności na nitce a także świetnie się wyciąga z "chmurki".
Poza tym produkt końcowy, czyli przędza nie gryzie aż tak bardzo, jakby się wydawało że powinna, po badaniu "na macanego". Faktycznie jest dosyć szorstka i sztywna, ale brak włosów rdzeniowych sprawia, że nie ma się uczucia "igieł" na skórze. Ja w ogóle jestem gruboskórna i noszenie nawet kłujących wełen nie sprawia mi problemu, ale i delikatniejsza koleżanka potwierdziła, że jest nieźle. Dla wrażliwszych spokojnie nada się na skarpety czy tego typu rzeczy :) 

Czarnogłówka, podwójna nić do naalbindingu. Copyright by Morgiana :)



BARWIENIE:
I na koniec ostatni eksperyment - farbowanie :D
Nie mogłam sobie odmówić próby barwienia więc gdy zostało mi trochę kąpieli  z marzanny to wrzuciłam całkiem ładny kawałek - 180g. Stąd kolorek wyszedł pastelowy, nie szkodzi, też mi się podoba i przyda, a nie o konkretny kolor mi chodziło, lecz o sprawdzenie jak wełna w błamie zniesie gotowanie, mieszanie i tego typu atrakcje. A opinie w necie, iż błamy w ogóle źle znoszą te rzeczy, nie napawały mnie szczególnym optymizmem. I tutaj zostalam pozytywnie zaskoczona. Czarnogłówka zniosła  kąpiel barwierską znacznie lepiej niż moje wcześniejsze czesanki. Nie zbiła się w ogóle, po odcieknięciu miałam wrażenie że spuchła i wróciła do stanu sprzed operacji. Zbitek ani glutów nie zanotowałam. A gotowałam ją dosyć uczciwie, szturchałam i mieszałam w trakcie, uznawszy iż wiedza wymaga ofiar ;) Tych ostatnich nie stwierdzono, błamik na razie zwinęłam i schowałam do czasu aż będę miała się kiedy zabrać za jego sprzędzenie.
Tak wygląda:

Błam z czarnogłówki, barwiony w marzannie barwierskiej, w trzeciej kąpieli


Pozostaje zrobić próbę z farbami chemicznymi w piekarniku albo garze pod przykryciem, ale na razie nie miałam na to czasu. Ale przychodzi mi do głowy, że z takiego błamiku ufarbowanego w multikolor całkiem fajnie może się prząść :) Zwłaszcza jak nie będzie glutów. Ale to się zobaczy jak będę miała chwilę żeby eksperyment przeprowadzić :)



Podsumowując - jak dla mnie fajna wełna, da się sfilcować w formy trójwymiarowe, przędzie się bez większych problemów, nie gryzie jak wściekła :D
Patrząc z rekonstrukcyjnego punktu widzenia -  substytut przyzwoitej jakości surowca. Niestety jest to rasa raczej nowa i ze specyficznym rodzajem runa, ale na razie nic ciekawszego w jasnym kolorze i nadającego się do barwienia nie znalazłam. Jeśli uda mi się coś bardziej poprawnego zdobyć w sensownych ilościach i cenie, to pewnie zamienię. A na razie traktuję ją jako podstawowy surowiec, tym bardziej że jest przyjemna w pracy :)
Malkontentów ;) informuję, iż jestem w trakcie załatwiania kilku innych fajnych i bardziej poprawnych rodzajów wełenek, ale to niestety jest w naszym kraju problematyczne, zajmuje straszliwie dużo czasu a efekt jest niepewny.
Jak coś fajnego uda mi się zlokalizować to z pewnością opiszę w niniejszym cyklu :)

A na deser zdjęcie naszyjnika :D
Pożyczyłam ekspozytor i ta fotka od razu wygląda inaczej, nawet przy całej niedoskonałości mojego warsztatu...