sobota, 2 lipca 2016

Technikalia - pranie wełny do przędzenia

Pogoda sprzyja, więc pogoniona przez moją własną Rodzicielkę, poszłam na strych by zrobić "porządek" w wielkich worach wełny, których sterta tam leżała od niewiadomojakiego ;) czasu.

Jak się okazało było tam mnóstwo worków niewiadomego pochodzenia, innych pełnych śmierdzącego syfu i moli, oraz nieco takich które uznałam za zdatne do przerobienia.


Moje kilkuletnie doświadczenie w tej materii, pozwoliło mi właściwie beż żalu wywalić to co od paru lat leżało "na potem". Jak się okazuje, w przypadku runa będącego śmierdzącą i posklejaną kupą brudu, szczyn, gówien i kempu, odkładanie tego, "bo może kiedyś to posortuje, wypiorę i będzie fajnie", kompletnie się nie sprawdza. Trza wywalić, żeby nie leżało niczym cuchnący wyrzut sumienia i nie marnować na nie czasu. Bo już nawet obróbka run, które klasyfikuję jako "ładne", jest wystarczająco praco i czasochłonna. A co dopiero wybieranie po kosmyku ze sterty gówna :/ Wstyd dla niektórych hodowców, ale w sumie widziały gały co brały, trzeba było  nie brać wszystkiego jak leci, tylko przebierać i kręcić nosem. Tyle mojego, że wreszcie się tego nauczyłam.
Także większość poszła do utylizacji, a ja zostałam z surowcem lepszym, co do ktorego uznałam, że warto poświęcić mu czas.

Tutaj, dodam tylko, że jakiś czas temu pozbyłam się drumka, i obecnie całe moje pranie wysyłam do gręplowania Lenie Kaczmarek ,  która ma dużą i fajną greplarkę, robi slicznie i szybko, co tylko sobie wymyślimy (wliczając w to kłaki psa, alpakę i wszelkie insze dziwaczne włókna). Bardzo polecam, bo Lena także i sama przędzie i doskonale rozumie  to jak przygotować błamy, by było dobrze.
Tak więc proces który będę opisywać, jest przewidziany tak by bezproblemowo można tą wełnę zgręplować na dużej gręplarce :), jak i ewentualnie na gręplach ręcznych.

No nic, wróćmy do naszego pośmiardującego z lekka naftaliną, dobra ;)
Wywaliłam z worków i rozłożyłam na słoneczku, by nieco odetchnęło.



Z góry worków tylko ta niewielka (jak widać) ilość, została zaszczycona przeze mnie etykietką "ujdzie".

Poleżało sobie to na słoneczku, raz na jakiś czas tylko przerzucałam i trząsalam, żeby rozluźnić kluchy i wpuścić powietrze.
Ponieważ akurat mieliśmy tropikalne upały +35c, więc wszystko ładnie się wywietrzyło, a ja zdecydowałam się wykorzystać maksymalnie możliwość szybkiego suszenia i zabrałam się za pranie.
Pranie w moim przypadku zaczynało się od wstępnego oczyszczenia runa. Biorę takiego delikwenta i rozwieszam na sznurku.


O tak jak na zdjęciu.
Jak widać runo jest tu w formie "dywanika".
To konkretne było bardzo dobre, ponieważ zdejmowane w całości i cięte ręcznymi nożycami, a nie maszynką elektryczną. Osobiście wolę takie tradycyjnie zdejmowane runa, ponieważ przy ręcznej obróbce, znacznie łatwiej się je czyści, sortuje, pierze i grępluje.  A dodatkowo przy strzyży mechanicznej, strzygacz bardzo często nie przejmuje się tym że wełna jest pocięta, poprawia cięcia, więc jest mnóstwo zmasakrowanych loków i tzw. podstrzyżyn i bardzo rzadko mamy szansę otrzymać takie runo w całości, raczej w formie wielkiego wymieszanego kłębu co utrudnia oddzielenie różnych partii.
Na zdjęciu poniżej widać spód takiego dywanika (od strony skóry owcy). Jest on ładny i gładki, w ogóle nie ma podstrzyżyn i wszystko ładnie się trzyma w kupie.


Taki dywanik najlepiej jest teraz wytrzepać i przebrać. Trzepanie (trzepaczką do dywanów, witką, jakimś kijkiem) ma nam nieco rozluźnić runo i wybić z niego możliwie dużą ilość drobnych zanieczyszczeń, typu piasek, nasiona, błocko i co tam jeszcze owce mogły sobie zahodować ;) Trzepać można tak długo aż stwierdzimy że mamy dosyć, albo aż nam ręka odpadnie. W cywilizowanych krajach ;) używa się do takiego wstępnego oczyszczania urządzenia zwanego fiber tumbler, które w takich momentach mi się marzy ;) ale na razie muszę się obejść smakiem ;)
No dobra wytrzepaliśmy największy syf, runo jest czystsze, rozluźnione i po trzepaniu nieco się rozwlekło. Czyli jest dobrze.

Teraz pranie.
Nie obejdzie się bez odrobiny teorii ;)
No więc procedura i środki używane do prania zależą od wielu czynników, takich jak  rodzaj runa, stopień jego zasyfienia, determinacja prządki, dostęp do narzędzi (duża wanna, pralka), dostępna woda itp itd.
Ważne jest także to co piorąca zamierza z wypranym runem zrobić. Czy wyprane runo pójdzie do przędzenia,  do filcowania, czy np jako wypełnienie poduszek. Możliwości jest sporo. I teraz jest tak, że osobiście dzielę runo na takie do przędzenia i pozostałe. To do przędzenia traktuję specjalnie i piorę na tyle delikatnie i bez użycia silnych detergentów, by nie usunąć całkowicie ochronnej warstwy tłuszczu - lanoliny. Jest ona przydatna przy przędzeniu gdyż poprawia poślizg, delikatnie skleja włókna dzięki czemu nitka jest gładsza, oraz poprawia ogólne właściwości wełny.
Natomiast wełna przygotowywana do filcowania czy na wypychy powinna być znacznie dokładniej odtłuszczona, czyli należy użyć w miarę gorącej wody (powyżej 38c gdyż wtedy lanolina zaczyna się oddzielać) oraz detergentu. Ale zostawmy na razie filcowanie, gdyż proces przędzenia jest dla mnie w tym momencie bardziej interesujący :)

Właśnie dlatego używam w tym momencie wody zimnej oraz nie dodaję detergentu. Zimna woda, gdy pozwoli się wełnie spokojnie namoknąć, całkiem dobrze wypłukuje największy syf i tłuszczopot, a pozostawia niewielką ilość lanoliny. A zresztą sami sobie popatrzcie na kolorek po jakiejś godzince moczenia :)



 Na drugim zdjęciu widać lepiej to błocko co zostało. Wełnę wyjmuję, na chwilę na kastę, wylewam starą wodę i w zależności od tego jak bardzo była brudna. Czasem pozwalam jeszcze raz się namoczyć, a czasem tylko płuczę. Wszystko zależy od tego jak brudna była wełna, nie ma idealnych przepisów, trzeba patrzeć i decydować w trakcie ile płukań i czy już nam pasuje :)

Mała dygresja odnośnie wody - zaleca się do prania wełny używać wody miękkiej, deszczowej, odstanej lub np z lokalnego zbiornika (byle czystego). Niestety sama nie dysponuję podręczną rzeczką, a na wsi jestem na tyle rzadko, że nie mam zbytnio możliwości przygotować sobie wody wcześniej. Poza tym wszelkie sensowne pojemniki szybko stają się rezerwuarem dla komarów, albo włażą do nich psy mojej mamy i z czystej wody zostaje gnojówka. No więc dałam se spokój i używam normalnej wody wodociągowej. Działa to i nie psuje wełny, więc stwierdziłam że nie ma co szaleć ;)

Ok, jak już wyciągnę wełnę, to trzeba to wysuszyć. Sposobów jest sporo, najlepiej w ciepły dzień rozłożyć to na płocie, sznurkach, składanej suszarce do ubrań, krzakach czy czymkolwiek co zapewni przewiew, niespadanie loków i pozwoli na w miarę szybkie obcieknięcie. W domowych warunkach nieźle sprawdzają mi się takie bambusowe rolety z ikei,  rozkładane na płasko, albo podwieszone służą mi na wiele sposobów przy suszeniu, trzepaniu, filcowaniu itd
Ale na wsi stosuję trochę inny sposób, a mianowicie suszę na rozłożonej na trawie płachcie materiału. A mogę to robić bo zamiast czekać aż wełna obcieknie sama, to najpierw ją wiruję. Albo w pralce, w woreczku do prania firan, już to chyba kiedyś pokazywałam. Albo w poziomej wirówce bębnowej.

O takiej, pochodzi z "dawnych" czasów jeszcze i dostałam ją od babci ;)



 Jest ona znacznie przyjaźniejsza dla wełny, nie dosyć że nie zbija w kluchy, to jeszcze rozluźnia loki. Ideał, niestety jest malutka i muszę dzielić na mniejsze partie bo się po prostu nie mieszczą, ale i tak warto. Wirowanie partii trwa około 30 sekund i wyjmujemy już tylko lekko wilgotną wełnę, która szybko dosycha na płachcie :)


Wełna przed wirowaniem z lewej, po wirowaniu po prawej, widać wyraźnie różnicę :)



Teraz na płachcie wystarczy raz na jakiś czas przewrócić i takie runo schnie w ciągu godziny lub dwóch. 






A tak wygląda już wyschnięte :) Całkiem ładnie, prawda?


To wełna z owcy pomorskiej szorstkowełnistej :) Jasna z prania to był polski merynos, a na przerobienie czekają jeszcze polski merynos barwny, owca pomorska oraz wrzosówka.

Na koniec dodam tylko, że to jest MOJA prywatna procedura prania :) Każda z nas jest inna i może miec inne możliwości i potrzeby i trzeba sobie najlepiej wypraktykować według  preferencji.
Także metody są różne, zapamiętać trzeba jednak cztery  prawdy uniwersalne -

1  -  wełny nie gnieciemy, zwłaszcza przy praniu w gorącej wodzie, bo filcuje się właśnie od ugniatania, a nie od samej temperatury. Nawet w zimnej nam się zbije w kluchy jeśli będziemy ją ugniatać i trzeć. Tak się robi filc ;)
 
2 - z powyższego wynika że można prać w gorącej wodzie, byle utrzymywać w miarę stałą temperaturę owej wody. Także do płukania. Tak z mojego doświadczenia wynika, że wystarczy z grubsza zbliżona, byle nie płukać gorącej wełny nagle lodowatą wodą. Bo nagła zmiana temperatury = filc ;)

3 - brud organiczny na wełnie to głównie tłuszczopot, siki i lanolina. Działa na nie woda w ogóle, ale jesli chcemy pozbyć się tłuszczu i naprawdę dokładnie wyczyścić to używamy gorącej wody i detergentu. Dobrze sprawdza się płyn do mycia naczyń i płyn do prania wełny. Zwykłe płyny i proszki nie wiem czemu ale zawsze mi wysuszały strasznie włókna i filcowały więc trzymam się dwóch powyższych. Temperaturami granicznymi lanoliny są 38-42c, więc pilnując tej temperatury jesteśmy  w stanie niejako regulować sobie ilość tego tłuszczu jaka nam zostanie na włóknach :)

4 -  większe zanieczyszczenia nieorganiczne jak słomki, kurz, piach, rzepy, paprochy, drobinki paszy niestety nie wypiorą nam się w wodzie. Żeby się ich pozbyć, trzeba je albo wybrać ręcznie (te większe)| albo wytrzepać (drobnica). Sporo wypada przy gręplowaniu, ale praktyka pokazuje, że kawałki runa mocno zanieczyszczone drobnicą lepiej jest wyrzucić bo tylko zanieczyszczą nam resztę. A wybrac się tego nie da. To jest już kwestia jakości utrzymania owcy i nie mamy za bardzo na to wpływu. Trzeba tylko pamiętać że samo pranie nam zbytnio nie pomoże na tego typu brudy, raczej się mocniej wczepią niż wypadną :/


I to właściwie na tyle, reszta to praktyka :)

Będzie mi miło, jeśli dacie mi znać w komentarzach czy tego typu posty się przydają :) A także zapraszam do dyskusji i dzielenia się swoimi sposobami :)



7 komentarzy:

  1. Też mam taka wirówkę, uwielbiam ja do prania wełny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ano jest idealna. I nie trzeba suszyć po takim wirowaniu tygodniami :)

      Usuń
  2. Przydają :) Ktoś mnie ostatnio straszy workiem czegoś "po babci", to przynajmniej będę wiedziała jak do tego podejść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taaaa, taka "po babci" to prawdopodobnie zwietrzały i przesuszony kłąb :/ Bo welna też nie ma nieskończonej przydatności, w końcu to wszystko dosycha i zmienia strukturę. Albo odwrotnie bo zawilga i gnije :/ Dlatego obejrzyj, ale jakby co nie warto się szarpać bo tylko się narobisz a g... z tego będzie. Mnie ręce opadły jak mniej więcej z kilograma brudnej pomorskiej udało mi się uzyskać 70g (sic) przędzy :/ To naprawdę nie ma sensu

      Usuń
  3. Nigdy nie musiałam takich rzeczy robić, ale wygląda to bardzo interesująco. W sumie skądś ta wełna musi się brać. Ja zdecydowanie wolę gotowe wyroby jak włóczki https://alewloczka.pl/pl/c/Drops-Safran/45 gdzie mam pewność wysokiej jakości wyrobu.

    OdpowiedzUsuń
  4. https://www.olx.pl/oferta/elektryczny-kolowrotek-maszyna-do-przedzenia-welny-unikat-okazja-CID628-IDxJ4Yp.html

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam Cię. Dostałam Twoje namiary od osób z Raverly. Czytam z zainteresowaniem o Twojej walce z praniem owczego runa, bo ja niedługo sama będę to robić. Nie wiem co dostanę, w jakim stanie jest wełna. Wiem tylko, że część jest strzyżona nożyczkami a część maszynką. No ale darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Mam małą pralkę, ręczną ale nie mam wirówki i tu widzę problem. Pewnie będę wieszać wełnę na płocie by ociekła. Mam małą ręczną pralkę, ale niestety nie mam wirówki. Pozdrawiam i czytam dalej.

    OdpowiedzUsuń