środa, 22 czerwca 2011

Farbienie...

Aaaaaaaa!
Po iluś miesiącach farbienia naturalnego wełny mogę powiedzieć jedynie "wiem że nic nie wiem"!

Teoretycznie mam książkę- biblię Wery Tuszyńskiej, w której jest zawarty ogrom informacji i przepisów. Mało tego - książkę tę przeczytałam i czytam i wertuję wciąż i w kółko. A także mnóstwo internetu, for, blogów i artykułów. Ale to co próbuję robić za każdym razem mnie zaskakuje.
Przykład z dzisiaj - próba zabejcowania wełny żelazem na szaro zaoowocowała ślicznym wybarwieniem rudym. Nie mam pojęcia skąd to się wzięło - jedyne co mi przyszło do głowy to to że tak wygląda kolor rdzy. Czyli bejca mi się utleniła? Wyjąc z rozpaczy poleciałam po rozum do głowy i siatkę pokrzyw do lasu. Wrzuciłam pokrzywy, podgotowalam i wywar momentalnie zmienił kolor na bezdennie czarny. Czyli barwnik z pokrzyw połączył się z bejcą i zaczął wreszcie przyciemniać? Niestety efekt to jedynie lekko prześwitujący pomarańczą brąz. W kolorze kupy...
W ogóle jedyne brązy jakie mi wychodzą to wszelkie odcienie kupy ;-)

Przykład drugi - do tego samego wywaru co dał mi śliczną kupę, wrzuciłam kolejną porcję do farbowania. I co wyszło - SZAROZIELONY ;| I choć jest to kolor, który spodziewałam się uzyskać to i tak nie rozumiem skąd się wzięła marchewka wcześniej?!

Eksperymenty z indygo w ogóle spaliły na panewce. Całe szczęście że zrobiłam tylko pół przepisu bo i tak wszystko poszło do kibla. Znalazłam kolejny przepis który zamiast zastosowania sklarowanego moczu (nie nie doiłam dziecia tylko zastąpiłam równoważną ilością amoniaku), zaleca użycie sody kaustycznej lub jeszcze inny z dymiącym kwasem siarkowym. Chyba jeszcze spróbuję tą sodę ale to już nie w tym miesiącu bo moje ( i rodziny) nerwy zostały mocno nadwerężone przez śmierdzącą moczem kadź w kuchni ;| Ale z drugiej strony to trochę obawiam się wybuchu i wizyty spółdzielni mieszkaniowej z eksmisją za tworzenie zagrożenia chemicznego ;-D
 Na razie więc indygo zawieszam...

Jedynie eksperymenty z marzanną mogę uznać za naprawdę udane. No i nieśmiertelne liście brzozy i pokrzywy. Brak indygo niestety pozbawia mnie bardzo szerokiej palety barw - np. żywych zieleni. To co jestem w stanie uzyskać z brzozy i pokrzyw to albo jasne seledyny albo różne oliwki, nie da rady zrobić czystego zielonego bo wszystkie przepisy zakładają bejcowanie w indygo i dobarwianie w żółciach.

Ostatnio po przewałach z błękitami zaczęłam na nowo analizować ikonografię (zwłaszcza XV wieczną) i zachodzę w głowę jakim cudem rugających w polu wieśniaków było stać na tak upierdliwe i drogie w produkcji kolory kadziowe jak niebieski.
O np. tutaj mamy aż dwie wieśniaczki odziane w błękity.  Jest to pytanie dla kogoś interesującego się rekonstrukcją czy nie należałoby tych barw po prostu wyrugować i uznać że artystę poniosła fantazja?
Moje prywatne przemyślenia - muszę zmienić sobie spodnie :P

W ramach relaksu (i odpoczynku od wszelkich kadzi farbiarskich)  zrobiłam sobie nowe kolczyki i naszyjnik. Niestety (albo stety jak kto woli) jutro wielki come back barwienia. Marzanna już się namacza ;-D

2 komentarze:

  1. Co do błękitów i niebieskości wszelakich - powtórzę to, co mawia mój Maciek, autor Projektu Volk: Większość przedstawień postaci w tych barwach, to tak jak mówisz, najprawdopodobniej wyobraźnia autora. Księgi zamawiali ludzie zamożni, którzy życzyli sobie kolorków, bo tak było fajnie ^^

    Tkaniny farbowane na niebiesko - najprawdopodobniej w XIV wieku urzetem barwierskim, były niesamowicie kosztowne, ze względu na skomplikowanie procesu barwienia. O ile z pokrzywą, czy cebulą jest to proste, o tyle przy urzecie potrzeba dodatkowych procesów i substancji (bodajże podsiarczanu sodu).
    Jeśli zastanawiać się nad indygowcem - był przecież towarem importowanym, do tego również - jak sama zauważyłaś, barwienie nim do prostych nie należy, w związku z czym jego cena była na tyle wysoka, że niższe warstwy społeczne najzwyczajniej w świecie nie mogły sobie na taki luksus pozwolić. Dodatkowo importowanym dopiero w późnym XV wieku (odkrycia geograficzne).
    Ja osobiście zrezygnowałam z koloru niebieskiego, wystarcza mi przepiękny fiolet :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj
    Przepraszam że dopiero teraz odpowiadam ale przegapiłam twój komentarz.
    Co do barwienia na niebiesko - zgadzam się że to wyższa szkoła jazdy. Użycie hydrosulfitu (podsiarczynu sodu) to tzw metoda nowoczesna i była nieosiągalna w tamtych czasach. By uzyskać właściwą redukcję indygo (zarówno z indygowca jak i urzetu) stosowano klarowany dziecięcy mocz i tzw. kadzie. Próbowałyśmy z koleżanką z amoniakiem (uzbieranie 40l dziecięcego moczu wydało nam się nieco trudne), ale uzyskanie właściwego stężenia i innych czynników w tej kąpieli okazało się bardzo trudne. Prób zrobiłyśmy kilka ale żadna nie wyszła. Osobiście sądzę że przeciętnemu chłopowi z dziesięciną i szlachcicem na karku nie chciałoby się by się bawić w tak skomplikowane działania. Także jeśli kolor błękitny to wyłącznie z kupnej tkaniny. Nie mówię oczywiście że zrobienie tego byłoby niemożliwe ale na zdrowy chłopski rozum po prostu upierdliwe do przeprowadzenia. Tym bardziej że proces trzeba cały czas nadzorować i sprawdzać żeby wszystkiego szlag nie trafił.
    Co do naszych eksperymentów, to chcemy wypróbować także metodę nowoczesną (ponoć jest prostsza do przeprowadzenia) ale na razie utknęłyśmy na próbie zdobycia podsiarczynu. To znaczy można bez problemu zakupić od producenta - worki po 50 kilo :-/
    Jeśli coś nam się uda wymyślić to na pewno napiszę relację jak wyszło.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń