poniedziałek, 25 października 2010

gorsetu od sukni ciąg dalszy

Wcześniej w życiu nie haftowałam (no może poza jakimiś pracami w podstawówce) i byłam absolutnie przekonana,  że nie umiem tego robić. No ale warunki zmusiły mnie do tego by się nauczyć. A konkretnie to gorset Eli z Toledo, który w oryginale miał jakiś miliard haftów wszędzie gdzie się dało. Zabrałam się do tego jak pies do jeża, ponieważ miałam jeden największy i zasadniczy problem - przeniesienie wzoru na materiał. Pech chciał że nie dało się niestety zacząć bez tego. Sam wzór ładnie zdjął mi z obrazu i narysował Nulek (dzięki serdeczne), ale przerysowanie tego na aksamit przerosło moje możliwości. Niestety struktura tego materiału sprawia że wszystko się przesuwa, kalki (w tym jakieś specjalne do tkanin) nie łapią lub łapią w niespodziewanych miejscach, bibułki i fastrygi uciekają i przekrzywiają się a w dodatku zamiast koła nie wiadomo czemu wychodzi jajo. A przecież widziałam że dziewczyny miały suknie haftowane bezpośrednio na aksamicie?! W najbliższym czasie zapytam o tajemniczy sposób w jaki im się to udało zrobić, ale na razie popełniłam jedyne co mi przyszło do głowy - tzn wyszyłam wzór na paskach batystu, które dopiero naszywałam na suknię. Nie wyszło idealnie ale  ogólnie jestem zadowolona bo to pierwsza praca tego typu. Przy okazji porobiłam kilka wprawek i stwierdzam że jeśli już ma się ten wzór na materiale to nie takie haftowanie straszne :-D
Do planowanego wykończenia sukni pozostał na razie pionowy pas na przodzie spódnicy. Pozostałe hafty, które widzę na obrazie chyba sobie odpuszczę gdyż bardzo ciężko byłoby mi je przenieść np. na rękawy.
No i ciekawa jestem czy te paski spełnią to co miałam w zamyśle czyli wyszczuplą mnie optycznie. Bo do tej pory wyglądałam w tej sukni jak z grubsza ociosany pieniek ;-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz