środa, 5 lutego 2014

Zimowy marazm kontra mocno niezimowe zajęcia, czyli pranie runa w warunkach "blokowych"

Nic mi się nie chce
Niby coś tam dłubię, trochę przędę, trochę tkam, ale poza tym mam gigantycznego lenia. Ciągłe zasmarkanie Trolli też nie wyzwala kreatywności - po tygodniu spędzonym na 38m2 z dwoma gorączkującymi, smarkającymi i kaszlakami, mam dosyć i przemyśliwuję emigrację gdzieś daleko stąd. Biegun północny widzi mi się najbardziej. Ostatecznie Nowa Zelandia też ujdzie ;) Tym bardziej że wreszcie udało nam się znaleźć w zeszłym tygodniu cztery godziny, żeby pójść do kina na "Hobbita". Co tam będę dużo gadać, kocham te klimaty  i koniecznie chcę takiego smoka. Najlepiej w komplecie z górą skarbów  ;D Nie musi być aż tak imponująca jak w filmie ;)

W domu niestety takiej nie mam, a przydałaby się.

Miałam za to do niedawna górę brudnej śmierdzącej wełny.
Z wrzosówek i świniarek.
Obecnie jest to już, w przytłaczającej większości, góra wypranej wełny z wrzosówek i świniarek.
 Jeszcze trochę mi zostało, ale to kropelka w tej góóóórze :D
Samo pranie tak dużych ilości wełny w wannie w małym mieszkanku w bloku, to doświadczenie graniczne.
Ale samo pranie to mały pikuś, gdy sobie uświadomimy, że potem to jeszcze trzeba wysuszyć.
No więc mam teraz cały łańcuch górski, pięknie porozkładanej suszącej się wełny.
A także dwa zachwycone tą górą wełną koty.
Mam nadzieję, że do jutra przeschnie i będę mogła to wszystko spakować i wysłać do gręplarni.
Zapytacie pewnie, po co w ogóle bawię się w to zakichane pranie i wysyłki na drugi koniec kraju do zgręplowania, gdy przecież spokojnie mogę prząść tłustą wełnę.

Powodów jest  kilka. Otóż wełna ta ma być przeznaczona głównie do filcowania  i jako taka musiałaby zostać wyprana i odtłuszczona przed pracą. A czy płuczę 200g na czapkę czy cały 1kg to już mi nie robi różnicy, wolę zrobić nieco więcej naraz. Poza tym jak pisałam to mam strasznego lenia. I nie chce mi się tych gór wełny czesać na ręcznych czesakach. Jeszcze gdyby była to wizja czesania 100 czy 200 gramów  to może, ale jak na razie mam po wypraniu jakieś 6kg wełny do zgręplowania. To jest naprawdę bardzo dużo. A trzeci powód jest taki, że chcę po prostu przetestować tego typu ścieżkę postępowania. Czyli sprawdzić jak mi się to zamknie finansowo i czy w ogóle opłaca się bawić w te wysyłki. Kalkulacje na sucho mówią, że zaoszczędzę sporo czasu i operacja się opłaci, ale to jak zwykle trzeba wypróbować w praktyce.

A  tak to wygląda:

Świniarka

Wrzosówka
Przy obu to jest chyba drugie płukanie.
Nikt kto tego nie widział na żywo, nie potrafi sobie wyobrazić tego syfu co leci z brudnej wełny.
To zupełnie normalne zjawisko i nie należy się nim przejmować ;D

Procedura jest taka, że zwykle  biorę partię wełny, około 1kg naraz, wrzucam do wanny, ustawiam wajchę prysznica tak żebym była w stanie kilkakrotnie polewać  wodą o zbliżonej temperaturze, zatykam korkiem, pryskam odrobinę płynu do mycia naczyń i nalewam wody. Woda wbrew pozorom, może być dosyć ciepła. Nawet gorąca woda nie szkodzi wełnie, szkodzi jej natomiast ugniatanie oraz nagłe zmiany temperatury. Czyli jak zaczynamy z gorącą wodą to się jej trzymajmy a wszystko będzie ok :) Jak wody jest już sporo, tak żeby dało się bełtać ręką, wełna była przykryta i w miarę luźno sobie pływała to zakręcam wodę i zostawiam na jakiś czas żeby se namokła.  Można ją lekko ręką mieszać, ale bez ugniatania! Jak uznam że starczy i nie mogę patrzeć już na ten syf, to odsuwam trochę wełnę od odpływu, wyjmuję korek i wrzucam takie sitko, żeby nam kłaki nie spłynęły i nie zatkały rur. A zatykają cudownie jak się im na to pozwoli :/ Jak syf spłynie to operację z nalewaniem wody powtarzam tak długo, aż czystość wypłukiwanej wody będzie mnie zadowalać. Doświadczenie mi mówi, że trzykrotne płukanie to minimum. Generalnie chodzi żeby usunąć tłuszczopot i lanolinę. Dlatego tym razem używałam ciepłej wody oraz detergentu. Jeśli natomiast chcemy przepłukać bardzo brudną wełnę, ale jednocześnie zostawić na niej choć część lanoliny (przydatne przy przędzeniu), to pierzemy ją jak wyżej, ale BEZ DETERGENTU oraz przy użyciu ZIMNEJ WODY. Lanolina to tłuszcz, więc masowo spływa dopiero w 38 stopniach Celsjusza.  Ale ponieważ ja chciałam wełnę odtłuścić do gręplowania (gręplarnie wymagają czystej wełny!) to prałam w ciepłej.
No i teraz jak już spuścimy w rury ostatnie płukanie, to ja biorę sobie miskę, stawiam w wannie  do góry dnem i delikatnie przekładam kolejne kawałki wełny, i kładę je na wierzchu tej miski. Wełna przez chwilkę obcieka do wanny a ja nie mam zasyfionej całej łazienki. Przy okazji lekko rozciągam pasma. I teraz krok, którego wszyscy się boją. Czyli wirowanie w pralce. Otóż gdybym czekała bez odwirowania, aż mi to wyschnie, to albo najpierw by zgniło, albo czekałabym do końca świata. Tak więc technika górą, dzielę ten 1kg na dwie partie i po  kolei wrzucam najpierw do  woreczka do prania firan, a potem do pralki. Delikatnie rozkładam w bębnie, żeby nie zbiło się w kulę. Teraz program wirowania i  na płachtę. Taka wełna odwirowana, jest z reguły nieco zbita i lekko wilgotna więc musi doschnąć sobie spokojnie, ale zajmuje to z reguły około jeden dzień a nie pół roku :/ Aha i jako płachty używam starej  poszewki na kołdrę, kupionej w lumpie za czypindziesiant ;)
Wchłania wodę spływającą z wełny i nie jest mi jej zbytnio szkoda


Póki wełna jest lekko wilgotna, to można ją doskonale porozciągać z glutów. Na pierwszym  planie jest taka wyjęta z pralki, a z tyłu taka z poprzedniego  wirowania, już porozciągana. Rozwleczenie jej sprawia dodatkowo, że szybciej schnie bo w takich zamkniętych gulach wilgoć będzie się trzymać wieki.
Teraz tylko pilnuję, żeby mi jej koty oraz Trolle nie rozwlekły po całym mieszkaniu i raz na jakiś czas przerzucam i mieszam, żeby powietrze dochodziło. Schnie  wtedy szybciutko i można ją potem spokojnie zapakować w woreczek  (najlepiej tekstylny czyli starą poszewkę czy worek lniany). Do wysyłki zapakuję w folię, ale ponieważ  będzie już sucha i wysyłam kurierem (nie wiem czemu ale wychodzi taniej niż na poczcie) to jeden dzień w plastiku jej nie zaszkodzi.

I teraz trzymajcie kciuki, żeby gręplarnia nie odesłała mi wsadu do poduszek zamiast zgręplowanych błamów.
Bo się chyba pochlastam z rozpaczy ;|

I na do widzenia oczywiście Samotna Góra :)



Ja pierniczę, co za film!
Czemu ja w ogóle zajęłam się rekonstrukcją zamiast jeździć na cosplaye i konwenty fantasy?!

17 komentarzy:

  1. Kurczątko, ale to musi być wyzwanie :) podziwiam, Ja miałam do czynienia z kilkunastoma brudnymi lokami w czasie filcowania szaliczka i wiem czym to pachnie, ale efekt jest piękny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "kilkanaście loków" to mi się ciągle po kątach wala :)
      Nawet sobie nie wyobrażasz jak to się rozłazi wszędzie, ciągle łażę i to zbieram i do śmieci, bo to z reguły krócizny nie warte uwagi. A w dodatku prymitywy czyli niezbyt cenne, gdyby to były australijskie merynosy po trzy stówki za kilo to może bym się nimi bardziej przejmowała. A na razie chcę z tego zejść i uporządkować ten tysioncpińcet woreczków, które mam poutykane wszędzie :/ Jak potrzebujesz trochę takich loków to zapraszam, mogę bez problemu odstąpić. Tylko ostrzegam że wełna prymitywna gryzie jak diabli :)

      Usuń
  2. O Matko ! 6 kg prosto ze zwierza, to dopiero orka ! Miałam ok tyle właśnie alpaki kupionej ponad 2 lata temu i myślałam, że nie przerobię. :-)))
    Robię podobnie, jak Ty, ale nie takim hurtem ! Jednak, jak piszesz, nigdy nie odwirowywałam w pralce, zawsze tylko odciskanie i suszenie na poszewce, na wannie, tzn na suszarce położonej bez rozkładania na wannę, bo inaczej nie daję rady w blokowisku.
    Kobieto, chylę czoła. :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam trochę inna technikę, piorę w 40 ;itrowych pojemnikach po syropie glukozowo fruktoowym (te nadają się też do nastawiania piwa :D ). Ustawiam ze 3 lub 4 takie pojemniki tą wodę z kolejnych pojemników wykorzystuję jeszcze do pierwszego prania kolejnej wełny.
    Wypraną wełnę wrzucam w starej poszewce do Światowita, a później przekładam do plastikowych skrzynek na owoce i w nich susze przy piecu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakbym ja miała miejsce i była wiosna, to bym się nie przejmowała tylko całą operację przeprowadziła na dworze u rodziców. Mam tam stare wanny, wanienki, kasty, wiadra i w ogóle wszystko. Ale problem polega na tym, że na wiosnę chcę kupić więcej surowego runa różnych ras i teraz póki mam więcej czas to chcę sprawdzić jak mi gręplarnia zrobi i jak to finansowo wyjdzie. Bo jak wyjdzie kiepsko to będę rezygnować z zabawy z runem, tylko zainwestuję w normalne gotowe wełny z Wolknolla czy WoW. Jakoś trzeba przetestować procedurę, a że akurat mi się to ponad 20kg świniarki trafiło (to co piorę i wysyłam to krócizny i kawałki które uznałam za mało zdatne do przedzenia) to robię akcję i tyle. I jeśli się uda to na wiosenną strzyżę będę miała trochę cymesów z różnych ras :)
    A wirowanie w pralce daje radę pod warunkiem że robimy to w siatce lub poszewce oraz że nie wrzucamy dużo naraz. Ale bardzo oszczędza czas suszenia. A i jeszcze słyszałam że najlepiej nadaje się do tego taka pozioma wirówka, tylko ja takiej nie mam a babcina się zepsuła. Jak pech to pech :/

    OdpowiedzUsuń
  5. Skąd ja to znam!
    A przyślesz mi troszeczkę tej świaniarki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyślę, obiecałam więc przyślę. Zaraz pakuję, cholerna skleroza, chyba powinnam się już na smętarz czołgać ;|
      Wybacz mi ale jestem drugi tydzień uziemiona z zasmarkańcami i mi kompletnie ze łba wyleciało :(

      Usuń
  6. Ja nigdy nie byłam tak delikatna w stosunku do rodzimego runa - najczęściej "nn", wrzosówki nie mogłam doprać miła tak dużo tłuszczo-potu, więc wygniatałam. Przez te wszystkie lata runa z okolicznych owiec uprałam mnóstwo i nigdy nic nie sfilcowałam, czego nie mogę powiedzieć o zagranicznych gatunkach :))
    Oczywiście od zawsze odwirowuję w starej babcinej wirówce i rozskubuję do suszenia też na starej poszewce - podziwiam ogrom Twojej pracy bo wiem co to znaczy :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nooooo świniarka była brudna.
      Ale to co leciało z wrzosówki to pobiło chyba wszelkie rekordy. Pięć płukań i taki syf że Nieuczesany spojrzawszy na zdjęcie skometował tylko, że "ej ale na zdjęciu to nie robi takiego wrażenia, jak to co widziałem w wannie na żywo" :/
      I ja to dosyć delikatnie traktowałam, bo nie chce mi się potem z mocno zbitymi glutami szarpać. A jak nie gniotłam to rozskubywanie szło szybciutko. Z dwóch kg wrzosówki zostało mi 1,6kg wypranej wrzosówki. Czyli 400g spłynęło w rury. A ponoć wrzosówka to rasa o niskiej zawartości lanoliny i tłuszczopotu? A w ogóle do prania i gniecenia to najlepsza jest owca pomorska :D Tą to można gotować i wyrzynać a i tak ma się wrażenie że sprężynuje i natychmiast wraca do stanu sprzed wyrzynania :D Przynajmniej ta co ją miałam dawała takie efekty :D
      Teraz zostało mi ostatnie półtora kilo świniarki do wyprania, ale to już jutro będę się bawić bo dzisiaj pół dnia biedziłam się z zepsutą osnową na krośnie :/ I już nie mam siły na pranie.

      Usuń
  7. Właśnie zwróciłam uwagę na to co leci z wrzosówek, a ja myślałam, że syf będzie z huskych:-))) A z Hobbita uwielbiam piosenkę z pierwszej części - jak krasnoludy śpiewają u hobbita:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Far over, the misty mountains cold, to dungeons deep, and caverns cold..." Uwielbiam to także, to chyba najbardziej klimatyczny kawałek jaki znam :) Dzięki temu że zaczęłam kopać po zeszłorocznym Hobbicie za tego typu muzyką, to odkryłam 2StepsfromHell :) które szczerze polecam jak ktoś lubi tego typu klimaty :)
      A co do wrzosówkowego syfu, to było DRUGIE PŁUKANIE! Z detergentem! Masakra, spłynęła mi prawie 25% wagi początkowej. A ja durna myślałam że tak to tylko merynosy mają... Husky już mnie nie przestraszą tak łatwo ;)

      Usuń
  8. Niby dalekie mi klimaty, ale gdzieś drzemią we mnie wspomnienia z dzieciństwa, albo w genach po babci odziedziczyłam miłość do wełny... cały ten proces jak to opisujesz czytam jak pasjonującą powieść... aż mi się gorąco zrobiło, czuję zapach wełny jak się u babci suszyła. O rany jak ja Wam - prządkom zazdroszczę tego obcowania !!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zmajstruj sobie wrzecionko na początek i jazda :D
      A jak masz jakieś pytania to zapraszam do Klubu Prządki na fejsbuku, tam dziewczyny wszystko wyjaśnią i doradzą jak zacząć :) Fajna sprawa to przędzenie, można sobie robić włóczki od początku do końca według widzimisię :D

      Usuń
  9. Fajnie że opisujesz to wszystko. Doświadczyłem osobiście prania brudnej wrzosówki, także w warunkach domowych, smród był bezlitosny. Po tym doświadczeniu nie chciało mi się nawet całego brudu i smrodu komentować. Z tego co pamiętam u mnie było to 6 płukań z szarym mydłem, dopiero przy czwartym woda ZACZYNAŁA być przezroczysta. Najwyraźniej trafiło mi się wyjątkowo brudne runo.

    Też bym się pisał na trochę przędnej świniarki z wiosennej strzyży, max pół kilo. Może być brudna, tyle ogarnę:) Będzie coś jeszcze ciekawego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wrzosówka mnie też powaliła.
      A muszę powiedzieć, że miałam bardzo ładną, czystą z niewielką ilością tych najbardziej upierdliwych drobnych śmieci. Bo najgorszy nie jest w praktyce ten syf co spływa w rury, tylko drobinki kurzu, piach, nasionka, rzepy, słoma, siano itp itd Tego diabelstwa się pozbyć jeśli jest go dużo, to praktycznie niemożliwe :/
      A co do tego co planuję na wiosenną strzyżę to zależy to jak mi pójdzie z gręplarnią. Wszystko jest już dogadane i jeśli zrobią mi ładnie ten transport, to na wiosnę będę załatwiać na pewno inne fajne rasy. Mam namiary na trochę różnych prymitywów, owce kolorowe i tym podobne cymesiki. Jak będę miała coś fajnego na zbyciu to na pewno dam znać :) Bo runo to się kupuje wyłącznie większe ilości jakich nie dam rady sama przerobić, więc pewnie będzie czym się podzielić. A teraz trzymaj kciuki, żeby zgręplowali ładnie bo od tego zależy cały sens takich operacji ;)

      Usuń
    2. Jak nie dasz rady przerobić, to ja chętnie coś tam przyjmę ;)
      A a propos prania - korzystając z kiepskiej zimy, bo u nas głównie deszcze, wywaliłam cały owczy "kubraczek" na dach garażu, i tak mi powoli wypłukuje z niego największy syf. Wcześniej tylko wyskubałam najładniejsze kawałki nie wymagające za dużo czyszczenia. Liczę że do moich celów, przędzenia "w tłuszczu" (coby później coś również "na tłusto" popróbować tkać), deszczowe płukanie będzie wystarczające, przynajmniej dla tych co czystszych kawałków :) A resztę jak się jeszcze minimalnie ociepli będę w garnku w ogródku prać - w domu raz próbowałam, w miskach, bo wanny nie chciałam tak zupełnie zamordować, i więcej tego powtarzać nie będę :D Jedyną osobą, która była z moich działań zadowolona był pies, pewnie z powodu woni oraz mściwej satysfakcji że tym razem nie jego piorą ;)

      Usuń
    3. Wczoraj skończyłam, dziś zapakowałam 3,5kg świniarki i 1,5kg wrzosówki i cest la vieu do gręplarni ;| Ciekawam czy nie będą marudzić że brudne czy coś. Oby zrobili, odesłali i się do czegoś nadawało. Ale teraz przez chwilkę nie mam tego syfu w domu :D
      A pranie w wannie nie idzie tak źle wbrew pozorom, tylko głównie paskudnie wygląda. Wanna na szczęście znosi to lepiej niż miski, łatwo ją idzie odgruzować za pomocą mleczka czyszczącego, najważniejsze żeby nie zatkać se odpływu kłakami, bo wtedy klapa.
      A co do przędzenia i tkania w tłuszczu, to o ile przędzenie jest spoko, robi się bardzo fajnie, nitka się ładnie snuje i lekko skleja, to tkanie jak dla mnie makabra. Niestety pojedyńcza tłusta nitka z wrzosówki przecierała mi się nieco mniej niż czysta, ale jednak się przecierała i generalnie praca szła bardzo ciężko. I tu muszę przyznać, że prawdopodobnie była to kwestia niedoskonałości mojego przędzenia. Inaczej nie potrafię tego wyjaśnić. Dlatego też cały czas natykam się na szklany sufit - przerób mam jaki mam, a żeby zweryfikować tezę o kiepskości mojej przędzy, musiałabym zrobić próbę z wrzosówki pranej i klejonej np. skrobią dla porównania. Stąd post o próbce tkackiej "na tłusto" ciągle czeka aż zbiorę materiał porównawczy i będę mogła wyciągnąć jakieś sensowne wnioski :/ Zresztą to jest w ogóle ciekawy temat, bo dopiero podczas pracy dotarło do mnie że np. tłusta nieklejona przędza przed tkaniem nie może zostać ustabilizowana i zahartowana wrzątkiem :/ Bo przecie wtedy nam wszystko spłynie. A niestabilizowana nitka nie dosyć że się strasznie plącze to jeszcze jest jakby "mniej stabilna" łatwiej się rozkręca i rozsnuwa. I takich kruczków jest więcej :/ Na razie wymiękłam, muszę doprząść więcej i spróbować z klejoną. I wtedy będę może jakieś sensowne wnioski się pojawią :)

      Usuń