czwartek, 27 grudnia 2012

Jeszcze o kolorach...

Parę rzeczy się złożyło na to, że wyciągnęłam moje garnki i odczynniki i zabrałam się za barwienie marzanną. Jednym z powodów był projekt abażuru do lampy, który planuję z tej wełny zrobić (o tym napiszę więcej jak już powstanie i będzie się czym pochwalić), a drugi to przywiezienie dwóch baniaczków wody, z filtra odwróconej osmozy, które napełniłam u mojej babci. Potrzebna mi była ta woda głównie do eksperymentu z koszenilą - wcześniej w tym poście opisywałam różnicę jaka była między wełnami farbowanymi w kranówce i wodzie demineralizowanej. Na wodę demineralizowaną można pójść z torbami  - okazuje się jednak w dużym skrócie, że woda z filtra daje radę, a babcia posiadająca ów filtr jest na wagę złota ;-D
Wynik farbowania koszenilą był zadowalający, ale że został mi jeszcze drugi pełny baniak, to postanowiłam spróbować także z marzanną.
Kłopot jest taki, że we wszystkich książkach i receprturach, czerwień z marzanny jest opisywana jednym słowem - "makowa". W moim przypadku oznacza to zwykle oczojebny pomarańcz, lub jego coraz jaśniejsze wersje aż do łososiowego. I ciężko klientom zamawiającym jakieś fanty wyjaśnić, że to co oni rozumieją mówiąc "czerwony" , nie jest tym co ja jestem w stanie osiągnąć a pomocą barwienia naturalnego. A jestem w stanie zaproponować albo żarówiastą "amarantową" czerwień z koszenili, albo właśnie "makowy"  marzanny. Absolutnie czystej czerwieni nie udało mi się uzyskać, a najbardziej zbliżony odcień powstał z połączenia marzanny i koszenili, czyli podwójnego farbowania :-/
Postanowiłam więc zastosować standadowy przepis, tym razem z użyciem  wody filtrowanej, z myślą że może zmieni to, otrzymywane efekty tak jak w przypadku koszenili.Niestety niewiele pomogło -  efekt widać na zdjęciu i niestety ciągle pomarańczowo.
Dodam tylko, że jednoczesnie wrzucałam do kolejnych kąpieli (poza drugą turą gdzie mi się zapomniało), dwa rodzaje czesanek - moją standardową polską 28mc i bieloną hiszpańską 24mc. Bielona wyszła jakby nieco czerwieńsza, a mniej pomarańczowa, ale efekt, choć widoczny to ciągle nie to.
Zrobiłam pięć kąpieli -  jest to rewelacyjny sposób, na stworzenie sobie palety barw, z jednego koloru, które całkowicie do siebie pasują i  współgrają.
Oznaczyłam kolejne kąpiele numerkami, a literkami: P - polską a H hiszpańską czesankę.
Paleta z marzanny barwierskiej 
Za każdym razem zadziwia mnie wydajność tego barwnika - zrobiłam 5 kolejnych kąpieli i całkowita waga wełny wyniosła około 150g. Wyszłaby mi jeszce jedna kąpiel, ale już bardzo jaśniutka. Ilość suszonej marzanny w garze to 15g.
Przepis jest prosty - ważę  marzannę i pakuje do skarpety antygwałty, żeby się nie przylepiały te drobiny, bo potem strasznie ciężko to wytrzepać  z czesanki. Zalewam  zimną wodą i zostawiam na około godzinę (można na dłużej, ale osobiście nie widzę żadnych różnic). Następnie wstawiam na gaz i jakiś czas pozwalam się pogotować, ale raczej nie przekraczam temperatury wrzenia tylko tak na 80 stopni. Jak już uznam na oko, będzie dobrze to dorzucam ałun, kamień winny i ocet (też na oko) a następnie wełnę. Czasem jeśli mam cierpliwość to czekam aż wywar wystygnie, czasem wrzucam od razu - trzeba tylko pamiętać by w przypadku wkładania do gorącego, wełna była już wypłukana w mocno ciepłej wodzie, żeby nie robić zbytnich różnic temperatur, bo się sfilcuje. Gdy wywar z wełną się już pogotuje w tych 80 stopniach i uznam, że osiągnęła apogeum koloru, to wyłączam,  pozwalam ostygnąć i dopiero wtedy wyjmuję odciskam i płuczę w wodzie z octem. Do wywaru wrzucam kolejną partię wełny i na abarot gotujemy dalej. Kolejne gotowania można robić tak długo jak efekt nas zadowala.
Dodam tylko, że próbowałam już różnych opcji by uzyskać czerwień - tworzyłam środowisko alkaliczne, dosypywałam otręby, wrzucałam wełnę suchą, mokrą, bejcowaną i niebejcowaną. I choćbym nie wiem co robiła, zawsze wychodzi pomarańczowy.
Tak więc nie komplikuję już sobie życia i robię po najmniejszej linii oporu, skoro i tak wyjdzie jak zawsze ;-)

Następny w kolejce czeka suszony wrotycz i paleta zieleni jaką można z iego uzyskać. Ciekawa jestem jak sprawdzi się susz, bo dotąd wypróbowałam jedynie świeży chwast.
Ale to już po Nowym Roku.

Aaaa no i na koniec pochwalę się, że wreszcie "hamerykę" odkryłam i po obejrzeniu tysiąca tutoriali, załapałam wreszcie o co chodzi w skręcaniu typu navajo :-D Pierwsza wełna się suszy - wygląda koszmarnie, bo nie potrafię jeszcze opanować płynnego przekładania i dociągania, a i mój Gwidon nie ułatwia mi pracy (pracuje szarpnięciami i nie można go porządnie wyregulować). Ale o co chodzi już wiem i dalej będzie z górki ;-)

10 komentarzy:

  1. No i o to to to - mię z ałunem czy bez tyż taki kolorek wychodzi. I gdzie ten oczojebny pomarańcz?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczojebny pomarańcz wychodzi z kąpieli numer 1 ;-D
      Kolejne kąpiele są już z reguły niejako bonusowe. A to co widzisz na ekranie to prawdopodobnie jest zniekształcone przez ustawienia karty i monitora. Jeszcze nie udało mi się zrobić zdjęcia tak żeby wszędzie oddawało barwę. Musisz mi uwierzyć na słowo że oczojebny pomarańcz naprawdę tam jest ;-D

      Usuń
    2. No dobra, wierzę. U mnie to wygląda na bardzo intensywny, ale raczej oczogłaśny niż oczojebny rudzielec.

      Usuń
    3. W sumie to chyba mnie źle zrozumiałaś ;-) Mi się ten kolor bardzo podoba, a moje narzekanie na jego "rudziznę" zamiast "czerwoności" wynika z ciągłych dyskusji z ludźmi z reko, którzy udowadniają mi że kolor jest albo niepoprawny ich zdaniem, albo za mało czerwony na ich gust. I dlaczego nie zrobię im "prawdziwego czerwonego" :-/ Jestem tym nieco zmęczona
      A obejrzałam twoje marzanny i wyszło Ci podobnie :) Ładne kolorki więc czemu narzekałaś że kiepsko? To tak chyba po prostu wychodzi :-) Podpowiem tylko że jeśli do ałunu dodasz siarczanu miedzi to wyjdzie Ci całkiem sensowny rudawy brązik :-)

      Usuń
  2. Potrzebujesz wody demineralizowanej, czy zdejonizowanej? Bo może mam dojście.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eeeeee ja nie wiem właściwie jakiej potrzebuję ;-O Nawet nie wiedziałam że istnieje jakaś "woda zdejonizowana"! Kupowałam demineralizowaną w markecie a teraz napełniłam baniaczek z filtra odwróconej osmozy, który lata temu babci wcisnął jakiś sprzedawca obwoźny. Obie wody działają a chodzi po prostu o to wredne żelazo co mi pływa w kranówce i deaktywuje karminę w koszenili. To są te jony? Kurcze trzeba było bardziej na chemii uwazac w szkole... ;-)

      Usuń
  3. A wiesz, ze maki sa tez pomaranczowe? moze to dlatego... Ktos kto tak nazwal kolor, akurat je zobaczyl.... ;)
    Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie nie wiedziałam, dotąd widziałam wyłącznie takie zwykłe "makowe" maki ;-) Tak naprawdę, to te kolory są jak najbardziej podobne do tych maków, a kłopoty wynikają z tego że jako dzieci cywilizacji jesteśmy przyzwyczajeni do czystej chemicznej palety barw.
      Drugą sprawą jest różna trwałość wybarwień naturalnych. Raz na jakiś czas wyciągam stare próbki, które były popakowane i nie wystawiałam ich na światło i wtedy dopiero widać jak zmieniają się (choć niekoniecznie płowieją) barwy rzeczy użytkowych. Ale poza tym uwielbiam takie eksperymenty - nigdy do końca nie wiadomo co wyjdzie :-)

      Usuń
  4. łomatkobosko!!!! czytam to wszystko sobie i drżenie mych palców się pogłębia;) - jesteś wspaniałą artystką rękodzieła wszelkiego;) Mamy wiele wspólnego, ja tez bym zaraz wszystko chciała umieć, najbardziej jednak ten jeden drucik do robienia dzianin z kciuka mnie fascynuje - nazwy za chińskiego boga nie powtórzę, ale robi wrażenie;)
    Zaimponowałam mi, dziewczyno! Jestem fanką, melduję się, jeśli pozwolisz;)

    OdpowiedzUsuń
  5. łojzicku i teraz nie wiem co odpisać na taki zalew komplementów ;-D "Artystka" ze mnie niestety marna, jak pochodzisz po internecie znajdziesz wiele innych bardziej godnych takiego miana. Ja jestem raczej rzemieślnikiem i w dodatku dyletantką. Ale bardzo się cieszę że komuś się podoba to co robię :-)
    W każdym bądź razie witaj w moim internecie :-D
    Rozumiem że przez ten "drucik do robienia dzianin z kciuka" rozumiesz naalbinding? To właściwie jest proste jak się już załapie o co biega. Z grubsza polega na robieniu pętelek zahaczanych o poprzednie pętelki, haczone o jeszcze wcześniejsze a wszystko to za pomocą dużej i grubej igły :-) Właściwie nie jest to dzianina tylko tkanie igłą - dzianinę można spruć, tego się nie da.
    A twojego bloga podczytuję i z całej duszy trzymam kciuki za udane wsiożycie ;-) gdyż moja rodzinka zrobiła taką woltę w '97 gdy jeszcze nie było to tak popularne ;-) Moje losy "na razie" rzuciły mnie z powrotem do miasta, ale ciąglę żyję nadzieją na powrót na ukochane stepy.

    OdpowiedzUsuń