czwartek, 1 grudnia 2011

!!!

ŁAAAAAAAAAAAA!!!
Wreszcie po bliżej nieokreślonej ilości prób farbowania, użyciu wielkiej ilości odczynników chemicznych i groźbie eksmisji za wydzielanie straszliwych smrodów ;-) , udało mi się uzyskać jakiś efekt z użyciem INDYGOWCA!
Ile mnie to nerwów, mąk i mieszania śmierdzących wywarów kosztowało to tylko ja wiem :-/
I definitywnie stwierdzam że jeśli przeciętny chłop w średniowieczu miał przechodzić przez to samo, to na pewno nie marnował czasu i energii na wątpliwe efekty farbowania na niebiesko. Bo pomimo że coś tam mi wreszcie wyszło to efekt jest na razie bardziej turkusowo-zielonawy niż błękitny, a trudność przy dozowaniu składników, przygotowywaniu roztworu, jego toksyczność i  ogólna niestabilność sprawia że jest to najbardziej upierdliwa rzecz jaką potrafię sobie wyobrazić.
Daleka jestem w tym momencie jeszcze od wprowadzenia do mojej oferty, wyrobów barwionych na niebiesko i jeśli kiedyś się to stanie to będzie to oferta wyłącznie dla bardzo bogatych i namolnych klientów ;-) którzy nie dadzą się zbyć moim zrzędzeniem ;-)
Niemniej jedna wreszcie wyjęłam z roztworu coś co przypomina zafarbowaną wełnę a nie kawał wiekowej szmaty do podłogi czy rozwleczone wołowe flaki ;-D
Fotki wstawię później jak uda mi się uruchomić aparat.
No i z ciężkim sercem zabieram się do planowania kolejnych prób...
Mam nadzieję że jednak mnie nie eksmitują ;-)

13 komentarzy:

  1. Hej! Mówisz "Indygo"? Czy może dotarłaś do informacji, jakoby ten barwnik był stosowany przed wiekiem XV/XVI? (konkretnie w XIV wieku?).

    Osobiście dotarłem jedynie do:

    - spreparowane i sfermentowane liście marzanny (w amoniaku),

    - Jagody czarnego bzu (nie wiem, jak z fioletu otrzymać niebieski, ale słyszałem, że się da),

    - Borówka, Czarna jagoda,

    - Urzet barwierski,

    - Czarcikęs (wg W. Tuszyńskiej),

    - Ligustr wg W. Tuszyńskiej),

    - Owoce Tarniny (wg W. Tuszyńskiej),

    wg. Autorki barwniki te nie były importowane i były dostępne w Europie, Północnej Afryce i Azji mniejszej, więc nie wymagały tak długiej podróży, jak indygo.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj
    Indygowiec w Europie na pewno nie był stosowany, co najwyżej mogły być importowane tkaniny tym barwnikiem barwione. Ja eksperymentuję akurat z nim bo jest najłatwiej dostępny i co tu dużo gadać najtańszy, a ponadto jest barwnikiem kadziowym i procedury teoretycznie są podobne do barwienia urzetem lub marzanną. Jednym słowem traktuję go jako erzac i zło konieczne by nie pójść z torbami ;-) Może jak moje eksperymenty zaczną dawać jakieś efekty to odważę się zainwestować w droższe barwniki.
    Bo z barwnikami barwiącymi na niebiesko jest ten problem że istnieją mniej więcej cztery sensowne które nadają głębokie barwy. I są to indygowiec, urzet, marzanna i kampesz. Niestety wszystkie te rośliny by wyciągnąć z nich barwnik wymagają wielu zabiegów i specjalnego traktowania (min fermentacji i środowiska alkalicznego). Z tych czterech kampesz odpada bo pochodzi z Ameryki PD oraz wymaga innych zabiegów przy barwieniu, a marzanna (liście) i urzet są praktycznie niedostępne (wiem że ponoć urzet można dostać w Kremerze, ale cena jest zaporowa)
    Poza tym choć istnieją przepisy barwierskie, choćby z Tuszyńskiej, to z moich doświadczeń (i nie tylko moich), wychodzi że barwienie nawet z zastosowaniem tych receptur nie zawsze się udaje. A raczej przeważnie się nie udaje i nikt nie wie właściwie dlaczego eksperymenty nie wychodzą. Ponoć barwienie na błękit były uznawane za najwyższe wtajemniczenie w cechu barwierskim - po moich próbach już wiem dlaczego ;-) bo to bardzo frustrujące zajęcie.
    Co do roślin typu czarnej jagody, czarnego bzu, ligustru to owszem można nimi uzyskać różne odcienie szarawo-niebieskawo-lila, ale nieosiągalne są prawdziwe błękity. Ponadto dają barwy niezbyt stabilne - szybko płowieją i nie są światłotrwałe. Nawet Tuszyńska zaznacza że były to raczej rośliny stosowane chałupniczo, niż przez profesjonalistów. W przypadku profesjonalnych barwierni królował urzet. Kiedy zaczęto na większą skalę importować barwniki z indygo z Azji, to wybuchały protesty miejscowych farbiarzy, a nawet ów "diabelski barwnik" był wyklinany z ambon. No ale to już późniejsze czasy. Indygo wygrało bo dawało czystsze barwy, było tańsze i bardziej wydajne.
    A na argumenty malkontentów ;-), że przecież urzet lub marzanna to chwasty i można je znaleźć na łąkach więc nie powinny być trudne do zdobycia, to ogłaszam że ozłocę każdego kto mi pokaże darmową plantację tych roślin ;-) Do listy dodałabym również duże ilości galasów oraz czerwiec trwały. Ja jakoś od dwóch lat łażąc za tymi roślinami po polach nie znalazłam nic :/ Może w innych rejonach Polski jest lepiej?
    A na razie preferuję metodę małych kroczków - eksperymenty z naturalnym indygo i tak są o krok bliżej ideału rekonstrukcji niż wrzucenie do kadzi niebieskiego proszku z torebki ;-D

    OdpowiedzUsuń
  3. No i dobrze!

    "W imię nauki i likwidacji chemicznego mroku" - jak ja to mawiam odnośnie tkanin :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Co do galasów - chyba nie jest lepiej, w każdym razie w moich okolicach udało mi się kilka sztuk zaledwie znaleźć, o dziwo w miejskim parku (leśnym bo leśnym, ale parku) ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Olof galas to efekt pracy pewnego owada a lasy są regularnie opryskiwane pestycydami. Ja pamiętam że jeszcze jak byłam dzieckiem to galasów było pełno. Teraz łażę gdzie się da i praktycznie nie ma nic. No i dlatego jest problem z całą paletą szaro-czarną. Bo druga opcja czyli porosty są pod ochroną. A trzecia czyli czarne owce to też wyłącznie jakaś mitologia :-/
    Ten sam problem z roślinami barwiącymi - kupę z nich wybiły opryski na chwasty oraz stosowanie monokultur na łąkach i pastwiskach (unia się kłania). Po prostu polityka rolna i przepisy, sprawiają że rolnicy zamiast zostawiać na łąkach w miarę naturalny ekosystem, to dostosowują się do wytycznych i mamy piękne równe murawy pełne trawy, ale już ziół nie uświadczysz. Efekt taki że roślin których teoretycznie powinno być pełno to po prostu nie ma. Urzet próbowałam w zeszłym roku wysiać ale nawet nie wzeszedł. Stąd eksperymenty z indygowcem który można kupić w sklepach z orientalnymi drobiazgami i drogeriach we w miarę sensownej cenie.
    Jeśli ktoś dysponuje namiarami na sadzonki tych roślin to niech da znać - chętnie bym zakupiła. Sprawa dotyczy też czerwca trwałego, który jest podstawą do koloru czerwonego z muchówki. Bo na koszenilę mam namiar ale jest droga no i jest takim samym erzakiem jak indygo w stosunku do urzetu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Potwierdzam - również szukałem galasów w moim lesie i po przejściu koło każdego niemal drzewa znalazłem na 3-4 listkach kilkanaście okazów, więc żal było zrywać :(

    W moim lesie zbieram liście brzozy, nawłoć (daje żółtawo-zielonkawy kolor) i czarny bez - zbieram jeszcze szyszki i łupiny cebuli, by na wiosnę zacząć srogie farbowanie ;)

    https://picasaweb.google.com/100036889345711267045/FarbowanieNaturalnePoczatki

    Oto efekty mojej pracy (jeszcze mam jedną tunikę barwioną liśćmi brzozy na kolor "piaskowy", ale nie mam zdjęć).

    Też z początku myślałem, skąd wziąć pewne zielska, jednak poszukiwania są mizerne - jedyne, co znalazłem an Allegro, to sproszkowany korzeń marzanny barwierskiej za 28zł/kg, ale nie maiłem odwagi jeszcze kupić.

    Toteż zbieram i barwię tym, co sam mogę znaleźć w okolicznych lasach i z czystej "praktyczności" nie uciekam się do wykwintniejszych barw i kolorów - z resztą, odtwarzam zwyczaje wojsko, które raczej w purpurach, szafirach i czerwieniach nie biegało ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hejka Nacap!
    Bardzo ładna galeria :-)
    Ja osobiście na razie nie bawiłam się w barwienie tkanin - raczej farbuję surową wełnę i przędze. No i trochę próbki lnu ale to raczej jako grupę kontrolną.
    Liście brzozy dają rewelacyjne efekty - jak dodasz ałunu to wychodzi piękny żółty, jak ałunu z żelazem - szarawo oliwkowy a jak ałunu z miedzią i rozwijasz żelazem to całkiem ładna żywa oliwka. Z samą miedzią wychodzi jak mi się zdaje seledyn, ale tu trzeba uważać z temperaturą żeby za bardzo nie ściemniał.
    Co do marzanny o której mówisz - ja z niej korzystam bo okazała się jedynym sensownym źródłem tego barwnika. I działa bardzo dobrze - w zależności od odczynników daje różne wybarwienia i jest bardzo wydajna i intensywna. Kilogram starcza na długo. Poza tym polecam jeszcze pobawić się z różnymi korami drzew (wychodzą naprawdę zaskakujące efekty) albo np z kurkumą (zamiast szafranu, daje żarówiasty pomarańcz).
    Co do barw w których zasuwało społeczeństwo to na pewno nie były to królewskie błękity, purpury i zielenie. Natomiast czerwień jest stosunkowo łatwa do uzyskania i uznaję ją za całkiem prawdopodobną. Mam tu na myśli czerwień z marzanny lub czerwców - dziś ciężko te barwniki dostać, ale kiedyś były w miarę powszechne, są bardzo silne, trwałe i nie wymagają wielu zabiegów podczas farbowania :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. No to ja polecam Szyszki - dają całkiem fajne brązy (mniej, lub bardziej szarawe).

    Dziękuję za uznanie galerii :)

    A dotarłaś może do jakiegoś sensownego przepisu na barwienie lnu? Ja próbowałem i jedynie za pomocą jagód czarnego bzu LEDWIE złapał kolor (bielony -> blado-fioletowy).

    Koleżanka, jak barwiła marzanną len, to po gotowaniu i moczeniu kilkanaście godzin wyszedł "różowo-pomarańczowy", a jedwab z tej samej kąpieli był ogniście rudy ;)

    ta sama koleżanka przysłała mi zdjęcie "Arrasa" z Pszczyny datowanego an wiek XVII wykonany z lnu. Są tam kolory beżowe, białe, ale również brązy, czernie i szafirowe - albo jakaś ściema, albo rzeczywiście DA się uzyskać jakie barwy.

    OdpowiedzUsuń
  9. Gdzieś na necie znalazłam prosty sposób by pozbyć się wszelkich apretur i wosków z lnu, ale nie mogę tego znaleźć a link nie działa. Generalnie polegało to na moczeniu dłuższy czas lnu w deszczówce i dodatkowych zabiegach zmiękczających. Problem z dzisiejszym podejściem jest raczej taki że zakłada barwienie tkanin, podczas gdy dam się zabić iż przytoczony arras został utkany z już zabarwionych nici a nie był barwiony w całości :-)
    Poza tym współczesne tkaniny są nasączane środkami chemicznymi, które usztywniają i nadają ładną fakturę, ale utrudniają wszelkie zabiegi barwierskie. Dotyczy to także, najczęściej spotykanych lnów które są chlorowo wybielane. Ogólnie to na lnie zawsze będzie trudniej uzyskać żywe barwy niż na doskonale łapiących wełnie i jedwabiu. Trzeba by się pobawić i tkaninę po prostu przygotować do barwienia, a najlepiej chyba popróbować z nićmi lub surowcem przędzalniczym.

    OdpowiedzUsuń
  10. Czyli jedyna rada, to albo kupić surowy len w postaci tkaniny i "wyciągnąć" zeń wszystkie świństwa, albo uprząść, utkać i dopiero wybielić taką tkaninę ;)

    zło... EO na blogu 1382 opisywał kilka metod wybielania lnu - może to się przyda?

    OdpowiedzUsuń
  11. A, jeszcze, co do "medievalnych czerwieni" - chodzi Ci zapewne o odcienie rudego, ceglastego i wszelkich czerwono-szarych barw + mniej, lub bardziej wpadające w pomarańcz nieżąrówiastą oraz wszelakie blade róże i czerwono-fiolety, czy borda (od fioletowych, po buraczkowe) o różnych odcieniach?

    Może trochę namieszałem, ale innych odcieni nie wyobrażam sobie uzyskać metodą chałupniczą, czy za przystępną cenę w cechu farbiarzy ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Niestety blog EO wsiąkł. Może google go zarchiwizowało, ale ja niestety nie wiem jak to sprawdzić :(
    A co do żywych czerwieni to były jak najbardziej osiągalne. Już z samej marzanny można całkiem ładne wyciągnąć, ale poza tym głównym źródłem barwnika czerwonego były larwy pewnej muchówki czyli czerwce, w których produkcji i eksporcie Polska była podobno potęgą. Niestety chwast na którym żerują jest równie dokładnie wytłuczony co inne, więc pomimo poszukiwań, na razie nie jestem w stanie poeksperymentować jakie odcienie da radę osiągnąć. Podobno były bardzo mocne, czyste i trwałe, wyparła je dopiero importowana koszenila (czyli larwy z hameryki ;-) ) Do koszenili miałabym dostep jako że uważam ją za dopuszczalny zastępnik, ale cena jest mocno zaporowa więc dopóki nie zgłosi się jakiś Diuk Burgundii, skłonny partycypować w kosztach, to nie mam na ten temat żadnych konkretów. Może za jakiś czas się zdecyduję i zamówię próbkę do eksperymentów - wtedy na pewno dam znać o efektach :)

    OdpowiedzUsuń
  13. O Czerwcach Polskich słyszałem - czy dawały taki sam efekt, jak Kermes znad Morza Śródziemnego?

    :O Faktycznie zniknął! - cholera - pamiętam jedynie metodę moczenia lnu wodzie z popiołem drzew liściastych, bielenie na słońcu oraz jakiś patent na zakwasie owsianym, ale to już trzeba pomęczyć Przemka o to ;)

    OdpowiedzUsuń