poniedziałek, 28 marca 2011

kilka słow o wełnie - filcowanie

Pod wpływem lektury forum CraftLadies i własnych doświadczeń z filcowaniem, naszło mnie kilka refleksji. Tym razem chciałabym napisać o wełnie. Podczas filcowania artystycznego używa się głównie kupowanej na gramy czesanki z merynosa, wełny o bardzo cienkim i długim włóknie, której sierść praktycznie nie zawiera włosów ościstych a jedynie podszerstek. Generalnie im włókno cieńsze tym łatwiej i ładniej się filcuje a także lepiej układa. Najlepsze ma około 16-18 mikronów, średnie około 22-24 - powyżej jest już uważane za nie do użytku. Moim problemem jest to iż taka wełna, pomimo iż naturalna, jest trochę niehistoryczna, gdyż merynosy jako rasa owiec pojawiły się powszechnie w Europie dopiero w XVIII wieku, a wcześniej były hodowane jedynie na półwyspie Iberyjskim i jako dobro narodowe - zakazane było wywozić je poza kraj. Tak więc tkaniny i włókno z tych owiec były rzadkim i drogim rarytasem, niedostępnym raczej dla takich włóczęgów i powsinogów, jakiego staram się odtwarzać. Stąd czapy, rękawiczki i inne dobra z filcu, robione z kupowanej czesanki wydają mi się trochę "kłamstwem dla dzieci", gdyż osoby które je kupują często są przekonane iż jest to mega ultra historyczny produkt, a przecież tak nie jest. Prawda jest taka że takie przedmioty i tak są lepsze od maszynowego filcu i przemysłowych kształtek kapeluszy ale nadal nie stanowią możliwego do osiągnięcia "ideału". Coraz więcej ludzi zaczyna się jednak ostatnio bawić w przędzenie i pracę z lokalną wełną. Najczęściej pochodzi ona z Podkarpacia lub w moim regionie z owiec pomorskich. Obecnie posiadam sporo tzw. wełny potnej (czyli niepranej i nieczesanej) z owcy pomorskiej i jest to mój cel by stopniowo rezygnować z czesanki i wymieniać ją na tą wełnę. Wczoraj zrobiłam próbkę - płaski kawałek o wymiarach mniej więcej 20x20cm i w sumie jestem zadowolona. Filcowała się dłużej i bardziej uparcie nie chciała się połączyć, ale dało radę. Wełna ta jest dosyć krótka i bardzo mocno kręcona więc ciężko zachować zalecenia dotyczące sposobu układania czesanki merynosowej, więc po prostu poukładałam kłaczki jak wyszło i na koniec ręcznie sprawdzałam czy gdzieś nie jest za cienko. Jak na takie "chamskie" potraktowanie to wyszło nadzwyczaj nieźle. Na fotce widać średnio (niestety fotograf ze mnie marny) ale kawałek po lewej jest z owcy pomorskiej a czapka z merynosa.


Choć mam ostatnio wrażenie że ów merynos zakupiony na allegro także jest nieco oszukany - włókna są dosyć grube i szorstkie i tak se stawiam że to raczej wełna z mieszanej lub polskiej owcy. Mnie akurat to nie przeszkadza a nawet stanowi zaletę, ale dla osób z zacięciem artystycznym już nie zbyt będzie pasować. Bo jak się okazuje to i merynosy są bardzo różne. Najlepszy jest merynos australijski lub nowozelandzki (najcieńsze włókno i najwyższa cena) potem południowoamerykańskie, różniste hiszpańskie a na samym końcu polskie. Choć tak naprawdę to jest ciągle ta sama rasa owcy a jedynie hodowana w różnych klimatach - i to właśnie klimat ma wpływ na grubość włosa. Generalnie wartość takiej a nie innej czesanki ma  oczywiście znaczenie dla  osób zajmujących się filcowaniem artystycznym - dla mnie im grubsze włókno tym bliżej rekonstrukcji.
Tak więc jak zwykle plany plany i plany. A za pasem imprezy wyjazdowe za które też muszę się wziąć. I jak zwykle totalny brak weny...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz