sobota, 30 listopada 2013

'Syr' w wersji wędzona lux manana ;D


 Mój szanowny Protoplastuś, uwędził nasz 'Syr'! 
Wyszło suuuuper, jest pyszny.
Uznaję to za bonus level w serowarstwie. 
No i właśnie kolejne dwie gomółki sobie odciekają, do wędzenia w przyszłym tygodniu, a Matula ma pogadać z drugą sąsiadką żeby trochę zdywersyfikować dostawców mleka ;) I muszę zdecydowanie kupić siatki do wędzenia, żeby ładniej wyglądało. Ale smaczny jest i bez tego :D



Syr wędzony w prawdziwej dymnej wędzarni
 

Na górze wędzony,  na dole dla porównania dwutygodniowy :)


czwartek, 28 listopada 2013

Mapa Tkaczek i Prządek

Dziś tylko informacja o nowej inicjatywie - Mapie stacjonowania polskich Prządek i Tkaczek.
Zrobione na bazie MapsGoogle - osoby zalogowane w gmailu czy Google+ mogą sobie postawić znacznik w swoim miejscu świata ;) A także napisać krótką informację o sobie, podać stronę internetową i zdjęcia.
Mile widziani wszyscy miłośnicy wełny, lnu, tkactwa, przędzenia, filczarstwa ale także hodowli łowiecek (czy innych wełnistych),  warsztaty i kursy w/w rzemiosł itp, itd

Jeśli ktoś chciałby się dopisać, ale wredny gugiel mu nie pozwala - proszę o kontakt ze mną (adres email jest na belce bocznej) :)

I tyle, serdecznie zapraszam do oglądania i przyłączenia się :)

Mapa Tkaczek i Prządek


poniedziałek, 25 listopada 2013

Kołowrotek i wrzeciono czyli jak to z tym kręceniem było

Na pokazach, zwykle przędąc opowiadamy dzieciom bajkę o Śpiącej Królewnie, która ukłuła się wrzecionem :) Standardowy scenariusz jest taki, że do prządki przy kołowrotku podchodzą stada dzieci i dorosłych i wtedy rodzice czują się w obowiązku uświadomić dzieci że właśnie tym urządzeniem ukłuła się Królewna. Upewnia ich w tym jakaś upierdliwa maniera, żeby bajkę tę w różnych wydaniach, ilustrować właśnie rysunkiem dziewczynki przy kołowrotku. A to przecież bzdura, bo jak niby miała się ukłuć drewnianą maszyną jaką jest kołowrotek? Królewna ukłuła się wrzecionem a nie kołowrotkiem. Ale dzisiejsza wiedza powszechna utożsamia te dwa różne urządzenia ze sobą.
Jak to więc było?
Wiem, że większość moich miłych obserwatorów już wie co i jak, ale zacznijmy od początku :)
Sławetne wrzeciono, czyli najprostszy, najbardziej prymitywny ale i najbardziej popularny aż do XIX wieku przyrząd do skręcania włókien (wełny, lnu, konopii, bawełny i czego tam tylko sobie nie wymyślicie), czyli przędzenia, wygląda tak:

Wrzeciono z prząślikiem drewnianym
Moje samoroby z prząślikami glinianymi


Jak widać  skomplikowana konstrukcja ;D składająca się z kijka i obciążnika ;D nazywanego prząślikiem. Prząślik mógł być wykonany z czegokolwiek, drewna, gliny, znajdowano i burszynowe i łupkowe. A w ciężkich czasach można było kartofla czy jabłko nabić na kijek i też się dawało pracować :)

Technik przędzenia jest mnóstwo, nam wystarczy tu wyjaśnienie, że clue wszystkiego jest  wprowadzenie kijka w ruch wirowy i dzięki obciążnikowi (przęślikowi) całość kręci się stabilnie wokół własnej osi i skręca włókna podawane przez prządkę. Ale że trudno to wyjaśnić słowami, a większość ludzi jest jednak wzrokowcami to zapraszam do obejrzenia filmiku z youtube (hasło: "spindle spinning")

Źródło youtube, użytkownik videojugartscraft



Można też odwrotnie (choć ja tego sposobu nie lubię):

 Źródło youtube, użytkownik: WEBS


Przędza uzyskana z tego, w sumie prymitywnego urządzenia, jest bardzo dobrej jakości. Nie ma w tym procesie punktów krytycznych, które mechanicznie mogłyby osłabiać nić, prządka całkowicie panuje nad skrętem nici, wrzeciono jest małe, lekkie, bez problemu można zapakować w kieszeń i iść z nim na ploty ;) do płota albo sąsiadki, a prostota sprawia, że  samemu można sobie takowe zmajstrować w trymiga z byle czego. Same plusy :)
Niestety minusy są także. Po pierwsze z autopsji - boli ręka którą wyciąga się w górę (ta z czesanką), mi wysiadł bark gdy miałam okres, że dużo przędłam. Poza tym jest wolne - średnia wydajność jest bardzo niewielka. Pozwolę sobie podlinkować tabelkę, w którą wraz z innymi prządkami z Klubu Prządki na fejsbuku, wpisywałyśmy wyniki naszych pomiarów wydajności na 1 godzinę przędzenia. Są tam i wrzeciona i bardzo różne kołowrotki i różne techniki , ale daje to pogląd na to ile metrów przędzy była w stanie wyprodukować prządka. Z ekonomicznego punktu widzenia masowe wykorzystanie przędzy wrzecionowej miało sens, gdy właściwie wszystkie kobiety przędły przez cały czas. I robiły to właściwie od dziecka. A także wtedy gdy już, na przykład nie były w stanie wykonywać innych cięższych prac. Ich praca była tania, ponieważ zajmowały się tym ciągle, niejako przy okazji i mimochodem. I stąd były w stanie wyprodukować ilości przędzy ,wystarczające do praktycznego wykorzystania w tkactwie. A ilości tkackie to już są rzędu tysięcy metrów.
Dlatego pracę prządek próbowano przyspieszyć i usprawnić.
Można było to zrobić na przykład stosując inną technikę - poniższa znana jest gdzieniegdzie jako ruska, a gdzie indziej opisuje się ją jako tybetańską, zresztą nieważne. Wymaga nieco innego wrzeciona, o takim bardziej "wrzecionowatym" ;) kształcie, które wygląda tak:
Zdjęcie należy do Pani Eli Reglińskiej z Pracowni na Kaszubach, która zezwoliła mi na jego użycie (za co niniejszym bardzo dziękuję). Niestety moje ruskie wrzeciono chyba amba zżarła i nie mogłam własnego zdjęcia wykorzystać. A zresztą galerię Pani Eli serdecznie polecam - jest tam zatrzęsienie pięknych zdjęć zabytkowych narzędzi przędzalniczych i tkackich :)

A poniżej filmik jak wygląda praca na wrzecionie ruskim  (hasło: "russian spindle"):

Źródło youtube, użytkownik soozagee


Fajnie tej Pani w filmiku idzie, ja niestety nie jestem tak sprawna. Główna różnica pomiędzy przędzeniem grawitacyjnym (drop) a właśnie tym jest taka, że tu się wysnuwa jedną ręką (tą samą, która trzyma czesankę), podczas gdy druga ciągle wprawia w ruch wrzeciono. I nie dowiązuje się do kijka, przez co nawijanie idzie bardziej automatycznie. I sporo szybciej.
Minusy - jest to trudniejsze i wymaga sporo wprawy a także przędza taka jest nieco słabsza i nie tak gładka jak dobrze "dociśnięta" przędza z wrzeciona "rzucanego".
I w tym miejscu dochodzimy do pierwszego kołowrotka :)
Wyobraźcie sobie teraz że takie wrzecionko umieści się poziomo na podpórce i z boku dołoży duże koło, połączy to wszystko zamkniętym sznurkiem i voila! Mamy pierwszy kołowrotek!

Średniowieczne przedstawienia kołowrotków wyglądały mniej więcej tak:



 Powyższe zdjęcia pochodzą z the 'Smithfield Decretals' z British Library


oraz z The Luttrell Psalter


Takie kołowrotki datuje się mniej więcej chyba od XIIw, ale gdzieś tam czytałam że nawet wcześniej bywały. Na pewno na daleeeekim wschodzie, ale to nas w tym momencie aż tak nie interesuje.
Jak się dobrze przyjrzeć to działało to w ten sposób, że koło kręcone jedną ręką przez prządkę, poruszało "wrzeciono" a w drugiej ręce trzymany był zwitek wełny i wysnuwany zupełnie jak podczas przędzenia na wrzecionie ruskim.

Najlepiej widać tradycyjnie na filmiku (hasło "great wheel")

Źródło youtube, użytkownik Tracy Miles



Wszystkim rekonstruktorom, którzy interesują się choć trochę tematem, gdzieś tam przemknęły pewnie informacje, iż kołowrotek był wyklęty, prządki niechętnie "przesiadały" się z wrzeciona na kołowrotki i że jeszcze do XVIII-XIX wieku ZAKAZANE było stosowanie przędzy kołowrotkowej na OSNOWĘ TKANINY. Bo była po prostu za słaba, przecierała się a zawodowa prządka potrafiła wyciągnąć porównywalną  wydajność na wrzecionie, przy znacznie lepszej jakości uzyskiwanej przędzy.
Oczywiście próbowano omijać zakazy i nierzadko oszukiwać, o czym donoszą nam źródła historyczne, ale tak naprawdę to dominacji wrzeciona, kołowrotek mógł zagrozić dopiero jak kompletnie zmieniono konstrukcję. Albowiem kołowrotek "nowoczesny" miał dwa usprawnienia które sprawiły że stał się szybszy i wydajniejszy od wrzeciona, a jednocześnie można uzyskać było przędzę o porównywalnej jakości. Były to napęd nożny i stworzenie zespołu wrzeciona czyli szpulki i skrzydełka.

Wygląda to z grubsza tak:


I teraz trochę niestety muszę namieszać, bo nie chcę kraść zdjęć z internetu, a po prostu nie dysponuję kołowrotkiem z podwójnym napędem jak bozia przykazała w tym XIXw ;) żeby zrobić fotkę. Mój kołowrotek, widoczny na powyższym zdjęciu, ma nieco inną konstrukcję niż kiedyś, bo posiada tylko jedno kółeczko i pojedyńczy sznurek napędu. W oryginale powinny być dwa kółeczka o RÓŻNYCH ŚREDNICACH (jedno dla szpulki i jedno dla skrzydełka), na które założony był JEDEN sznurek, zwinięty w ósemkę i złożony na pół.

 Widać to na filmiku (jakas 20sta sekunda):

Źródło youtube, użytkownik shieladixon



Przez różnice w średnicy kółeczek, duże koło napędza każde z nich z różną prędkością przez co szpulka skręcała nić, a wirujące skrzydełko nawijało ją na szpulkę. Cała tajemnica tkwi właśnie w tych różnych prędkościach obracania się szpulki i skrzydełka. W moim kołowrotku (napęd nazywa się Irish Tension), napędzana jest jedynie szpulka, natomiast skrzydełko jest  hamowane (z prawej strony widać skórkę- hamulec), by stworzyć tą różnicę prędkości. Często można też spotkać nowoczesne kołowrotki z napędem gdzie z kolei koło napędza skrzydełko a szpulka jest hamowana (Scotch Tension) i też to działa bez problemów :) I teraz poprzez dobre wyliczenie średnicy dużego koła i małych kółeczek, można było z dużą dokładnością zautomatyzować i zbalansować skręcanie nici i nawijanie jej na szpulkę. A to że prządka nie musi przerywać pracy by ręcznie nawinąć nić, oszczędza mnóstwo czasu. No i jakościowo przędza jest bardzo dobra, bo prządka ma obie ręce wolne (kręci nóżką) i może pilnować żeby nie było glutów i obiema rączkami pracować nad jakością i gładkością nici :)
Nie myślcie jednak, że kołowrotek całkowicie i bezpowrotnie wyparł wrzeciono. Zrobiła to raczej rewolucja przemysłowa, która stworzyła maszyny i przemysł tekstylny, a oba narzędzia zostały po prostu wypchnięte z użycia powszechnego do chłopskich zagród i biedniejszych gospodarstw domowych. I wszędzie tam, gdzie ciągle opłacało się wykorzystywać ręcznie przędzione nici do tkactwa i innego przerobu, głównie na własne potrzeby. I funkcjonowały jeszcze długo - nawet moja babcia wspomina że jej mama przędła na wrzecionie jeszcze po IIWŚ i mam nawet pamiątkę, bolerko z królików angorskich, które prababcia strzygła, przędła na wrzecionie i wydziergała dla mojej babci :)


Jaki z tego morał dla rekonstruktorów?
Ano taki, że nie ma sensu czepiać się kwestii różnicy pomiędzy jakością przędzy z wrzeciona i współczesnego kołowrotka. Jest przeważnie nierozróżnialna na oko. Różnica owszem, była ale pomiędzy wrzecionem a "great wheel", a tego w Polsce to jeszcze nie widziałam w działaniu, a na pewno nikt go nie stosuje masowo w rekonstrukcji. Wprawdzie konstrukcja współczesnego kołowrotka sprawia że są podczas przędzenia "punkty tarcia", które mogą nieco osłabiać jakość, ale i tak jest to nieporównywalne z przędzą z "great wheel" i łatwo ten problem rozwiązać za pomocą prostych trików typu natłuszczanie lub po prostu dobre przygotowanie włókna. Podstawowa sprawa czyli możliwość uprzędzenia bardzo mocnej i gładkiej nici, zdatnej na osnowę tkacką, jest spełniona całkowicie. A oprócz tego można równocześnie, jedynie zmieniając technikę przędzenia, przygotować także przędze bardziej puchate (lepiej izolujące na wyroby dziane), szybko i sprawnie skręcać z dwóch lub więcej nitek i stosować sporo zaawansowanych technik przędzalniczych :)

I dla mnie (pomijając już nawet współczesne zastosowania) to jest to sensowny kompromis. Bo kopany kołowrotek bardzo oszczędza czas i jest po prostu wygodniejszy w pracy. A ja nie jestem kobietą z średniowiecza, jedną z wielu które zajmowały się przędzeniem niejako zawodowo i gdybym przędła wyłącznie na wrzecionie, to nie miałabym czasu by robić cokolwiek innego.
 I stąd to właśnie kołowrotek nożny jest moim głównym narzędziem pracy :)

Oczywiście w powyższym tekście uprościłam pewne rzeczy, ale proszę o wyrozumiałość - teks jest przeznaczony raczej dla osób początkujących, które chciałyby się dowiedzieć nieco więcej, ale niekoniecznie wgłębiać w temat całkowicie. Dlatego pewne sprawy uprościłam inne pominęłam, może kiedyś pokuszę się o uzupełnienie, ale na razie wystarczy bo znowu wyszedł mi elaborat jak na pracę dyplomową ;)

niedziela, 24 listopada 2013

No i właśnie mi się przelało...

I wylało, na bogu ducha winnego "potencjalnego klienta".
Chłopaki, ja was naprawdę lubię, ale jak muszę po raz dwudziesty tłumaczyć wszystko po kolei to i w końcu przelała mi się czara goryczy. Za co niniejszym przepraszam publicznie, bo mam przez to dodatkową chandrę.

I od dziś każdego na początek odsyłam do poniższej listy (zamierzam ją aktualizować w miarę robienia postępów, nauki i możliwości).


No więc żeby było jasne to w punktach.

pkt.1 Nie podejmuję się przędzenia większych ilości na WRZECIONIE! Mogę ewentualnie zrobić jakieś ładne cienizny do haftu czy szycia, po paredziesiąt metrów, ale na pewno NIE ILOŚCI TKACKIE.

pkt.2 Nieco mniejsze ilości mogę uprząść NA KOŁOWROTKU.  Ale tutaj proszę brać pod rozwagę że to TRWA DUŻO CZASU. I pomimo że idzie szybciej niż na wrzecionie to jednak nadal długo. Zainteresowanych zapraszam do tabelki, którą pozwalam sobie podlinkować - są to wydajności różnych prządek z Klubu Prządki na fejsbuku, które zrobiły wspólny eksperyment i mierzyły sobie ile mogą uprząść w ciągu 1 godziny. Daje to  pojęcie dlaczego ta przędza kosztuje tyle ile kosztuje.

pkt.3 Na współczesnym nożnym i dobrze wyważonym kołowrotku mogę uprząść przędzę porównywalnej jakości do wrzecionowej lub nawet lepszą. Dzisiejsze kołowrotki to zupełnie inna technologia niż ta, z której korzystano w średniowieczu. Tutaj jest link do wpisu który wysmażyłam w tym temacie 

pkt.4 Krosna tkackie posiadam od CZERWCA 2013r I ciągle się uczę, proszę nie wymagać ode mnie cudów. Po cuda odsyłam do innych specjalistów oraz  do Grupy Tkackiej na fejsiet. Ale to nie znaczy, że w ogóle nic nie potrafię. Moje prace i postępy można bez problemu obejrzeć na blogu i picasie. 
Nie wykasowuję starszych i gorszych technicznie prac, właśnie dlatego żeby stanowiły lustro dla kolejnych. I dzięki temu widać że jest poprawa, choćby to że jeszcze miesiąc temu nie potrafiłam sobie wyobrazić pracy na pojedyńczych niciach osnowy a teraz już idzie mi to całkiem nieźle.

pkt.5 Moje krosna są malutkie, mają szerokość nominalną 70cm (czyli realnie licząc skurcz tkaniny to jakieś 60-65cm) i w związku z tym nie mieszczą się na nich większe ilości osnowy. Wchodzi mi mniej więcej 6mb dosyć grubej oraz jakieś 8mb cienkiej tkaniny. A to oznacza, że nie jestem w stanie zoptymalizować pracy jak to robią rzemieślnicy dysponujący dużymi krosnami i osnuwający je na 20-30m. I dlatego z większymi zamówieniami odsyłam do osób dysponujących większymi krosnami - warto się ustawić w kolejce, odczekać swoje, bo po pierwsze pójdzie i tak szybciej niż u mnie, a po drugie taniej. Bo ja przy każdym kawałku muszę na nowo osnuwać. Stąd wolę robić mniejsze kupony, onucki, torby, pledziki, panele na pojedyńcze ciuchy itp.

pkt.6  Z tego samego powodu nie jestem w stanie zaproponować równie niskiej ceny co "duzi" wytwórcy, ponieważ przy każdej nawet najmniejszej pracy muszę liczyć także czas potrzebny na przygotowanie osnowy i osnucie krosna. Za to spokojnie można dogadać jakieś bardziej wymyślne  szczegóły, bo każda praca jest traktowana  indywidualnie.

pkt.7 Zarówno w tkaniu, jak i w przędzeniu i filczarstwie,staram się korzystać z jak najlepszych surowców. Przy czym najlepsze oznacza zarówno dobrej jakości, w miarę historyczne i w cenie przy której nie wyskakuje się onuc. A to oznacza, kompromisy. Bo jestem w stanie załatwić różne cuda jak kaszmir, wielbłądy, włosie jaka, różne rasy prymitywnych owiec, ale CENA jest tutaj zaporowa.

pkt.8 Stąd obecnie do filcowania i przędzenia (i nic nie stoi na przeszkodzie by użyć ją również do tkactwa) domyślnie stosuję w tym momencie, w miarę przyzwoitej jakości wełenki z owcy czarnogłówki, owiec jakuba, świniarki, wrzosówki oraz dostepnych mieszanek. Niektóre przerabiam od początku, inne kupuję już gotowe i zgreplowane, wszystko należy się dopytywać indywidualnie bo zmienia się jak w kalejdoskopie.

pkt.9  W Polsce praktycznie nikt nie przerabia przemysłowo wełny z owiec prymitywnych. Wyjątkiem jest tzw. wełna koniakowska z cakli podhalańskich czy innych owiec które tam górale trzymają, ale jest ona trochę za słaba żeby stosować ją w tkactwie jako osnowę (mówię tu o niciach pojedyńczych, bo podwójne są całkiem całkiem, ale są nieco zbyt grube i NIEHISTORYCZNE na tkaniny UBRANIOWE). Dlatego też używam do tkania dwóch rodzajów wełen - bardzo grubej podwójnej, na różne torby, kocyki i tego typu akcesoria (z jakich owiec cholera wi bo sprzedawczyni tylko zrobiła wieeelkie oczy na to pytanie), oraz pojedyńczej, która jest uprzędziona PRAWDOPODOBNIE z wełny owiec w typie merynosa polskiego lub jego krzyżówek. Ludzi, którzy alergicznie reagują na nazwę "MERYNOS" odsyłam do bardzo ładnych wpisów u Owki tutaj i tutaj  o różnych typach wełen i koniecznych kompromisach. W tym momencie INNYCH OPCJI NIE MA. Co nie oznacza, że jeśli się pojawią to ich nie zaanonsuję.
                                                 

pkt.11 No i na koniec to tylko uwaga ogólna - CAŁE MOJE RZEMIOSŁO TO MOJE HOBBY, nie utrzymuję się z tego, co najwyżej finansuję część wydatków na materiały i kolejne eksperymenty. Poza rekonstrukcją mam jeszcze mnóstwo innych zajęć - dwójka Trolli w wieku przedszkolnym, kobyły, gospodarstwo rodzinne (choć nie na codzień) imprezy, nauka itp. I nie mogę, a czasem po prostu nie chcę się uziemiać przy jakiejś pracy, która zablokuje mi wszystkie inne możliwości. I dlatego nie funkcjonuję jak rzemieślnik, który idzie do swojego warsztatu jak do pracy lecz jako hobbystka, bawiąca się i pracująca jak akurat ma chwilę wolnego. Stąd terminy u mnie mogą być bardzo odległe (zwłaszcza przy pracochłonnych zajęciach tkackich) a wydajność niewielka.



I na razie tyle.
Jeśli ktoś ma jeszcze jakieś pytania i uwagi to zapraszam do komentowania - postaram się rozwiać wszelkie wątpliwości.
Aha i wbrew pozorom nie gryzę, powyższy wpis powstał, żebym mogła każdego zgłaszającego się do mnie z pytaniami "standardowymi" odesłać i nie przepisywać tego po raz n-ty. Bo już mi się to na rogach zaciągnęło.
I zamierzam go aktualizować, jak tylko opcje się pozmieniają, czegoś nowego się nauczę, znajdę nowego dostawcę czy w jakiejś sprawie się myliłam :)

Pozdrawiam!

22.05.2015 - edycja i aktualizacja :)

Dno roku...

Żeby mi się tak chciało, jak mi się nie chce...
Zarówno pogoda, jak i złośliwości biurwokracji postanowiły mnie w tym roku dobić chyba definitywnie. Nie zamierzam dać się tak łatwo, ale wena uleciała i szczerze zazdroszczę niedźwiedziom podejścia do przetrwania zimy. W gawrze przetrwałabym spokojnie, wnioskując także po pełnych dezaprobaty komentarzach całej rodziny, w stylu "och kochanie, ale chyba troszeczkę ZA BARDZO ostatnio przybrałaś na wadze", serwowanych przeważnie pomiędzy pierwszym a drugim daniem. Minutę później oczywiście odrzucany jest mój protest odnośnie wzięcia sobie dokładki. I bądź tu człowieku mądry i dogódź wszystkim :/

A żeby zupełnie nie pisać po próżnicy to poniżej zdjęcia szalika. Szalik był prezentem, dojechał już do Adresata i stwierdziłam że chyba mogę się na jego przykładzie trochę pochwalić że brzegi wychodzą mi już całkiem nieźle :)
To tak na osłodę dna roku.
Dna i chyba z dziesięciu metrów mułu :/





Wykonany ze 100% wełny.
Nitka pojedyńcza, gęstość nominalna 55 nici/10cm, ale po skurczu widzę że jednak powinnam mieć nieco  gęstszą płochę czyli tak około 65-70 nitek na 10cm. Tkanina zbalansowała się na mniej więcej 16-17 nitkach na cal. Całkiem ładnie wyszło :) Na razie po prostu biorę poprawkę na taki nieco większy skurcz, bo na nową płochę mnie w tym momencie nie stać. I raczej nie będzie przez jeszcze jakiś czas :/

Nie ma ktoś przypadkiem tanio odsprzedać lub wymienić się barterowo na tego typu gadżet? W sumie to 70/10 nawet krótka około 40cm by mnie w tym momencie zadowoliła :) I jeszcze szukam 30/10 ale długiej na 70cm do grubych wełen z kolei :)
Jakby ktoś miał to niech daje znać :)

środa, 13 listopada 2013

Wygrałam Candy u Yarn&Art!

Wygrałam jakiś czas temu - szczęście kopnęło właśnie mnie z prawie dwustu osób i to w samo dno roku, wygrałam dwa piękne motki ręcznie barwionej na kolory jesieni, wełenki :D
Nie  powiem, bardzo mi to poprawiło humor.
A dziś właśnie przyleciały do mnie, więc się chwalę

Chyba zrobię z nich wieeeelki szal na pamiątkę Złotej Jesieni :)

Wełna z czarnogłówki

Pozazdrościłam Owce i Finextrze i tym wpisem  chciałabym zainaugurować własny, niewielki cykl poświęcony różnym gatunkom wełny :D Siłą rzeczy będę się skupiać na rasach, które są bezpośrednio dostępne w Polsce (tutaj hodowane lub rodzime), ale raczej z punktu widzenia potencjalnego użytkownika. Bo może kiedyś się komuś przyda :) a i mnie łatwiej będzie do tego wrócić niż do kapownika, który ciągle mi ginie i nigdy nie ma go pod ręką gdy jest  potrzebny ;|

Na początek więc leci to co akurat mam na warsztacie, czyli wełenka z mięsnej owcy czarnogłówki. Tak, mnie ta "mięsność" też nieco zdziwiła i lekko odstręczyła, ale ku mojemu zdziwieniu zakup okazał się strzałem w dziesiątkę.

Sama wełenka, wygląda tak:




FILCOWANIE:
Wełenkę kupiłam bezpośrednio w gręplarni, jest zgręplowana warstwowo - czyli w błamie. Przy okazji, mogę z czystym sumieniem polecić gręplarnię, w której ją zakupiłam.
Poszukiwałam po prostu produktu zastępczego, gdyż mój dotychczasowy dostawca, przestał wełnę o interesujących mnie parametrach produkować i znalazłam się w czarnej dupie, że nie będę miała z czego robić ;). Wcześniej moją bazową wełną, była czesanka z polskich owiec, prawdopodobnie miejscowych merynosów lub ich krzyżówek, ale przestawienie się nie było tak bolesne jak się obawiałam. Moje obawy dotyczyły głównie kwestii filcowania, bo wełna z czarnogłówki jest wełną krzyżówkową. To znaczy, że teoretycznie powinna się filcować znacznie gorzej niż wełny puchowe (merynosowe), choć minimalnie lepiej niż z ras długowełnistych (vide owca pomorska która zostawiła mi traumę, chyba na całe życie;))
Czarnogłówka, muszę powiedzieć, bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Wprawdzie łapie ciężej niż moje poprzednie wełny, ale bez problemu daje się formować. Wyroby są sztywniejsze, bardziej trzymają się "w kupie" co zresztą widać na poniższym zdjęciu. Te rogi są naprawdę obszerne i mimo to spokojnie wytrzymają obciążenie welonem :)
Oczywiście nie przekonam do swojego zdania wielbicieli australijskich merynosów, dla których wełna grubsza niż 24mc to włosienica, ale może przyda się osobom, które poszukują nieco sztywniejszego materiału na torby lub kapelusze :)
Ostrzegam także, że potrzeba tutaj nieco ostrzejszego traktowania - czyli wskazana roletka i nie żałować siły. Plus za to ze znacznie mniej się gluci na łączeniach i bez problemu można wszystko  wyrównać w trakcie pracy. A jak już złapie to trzyma :D

Baza do czepca rogatego

PRZĘDZENIE:
 To co nie ma znaczenia, lub ma marginalne przy filcowaniu, może w dużej mierze pokrzyżować plany przędzalnicze.
Ale i tutaj czarnogłówka sprawia się dobrze.
 Trafiła mi się bardzo ładna wyrównana partia, bardzo niewiele włosów typowo rdzeniowych, choć całość jest dosyć sztywna i zwarta. Nie daje się zbyt łatwo ugnieść i nie zbija się w gluty. Jest ładnie zgręplowana, ma bardzo mało "krócizn", ale nieco więcej zanieczyszczeń roślinnych.
Przędzie się rewelacyjnie. Jestem zaledwie po dwu próbkach, ale już mogę powiedzieć, że jest dobra do nauki. Podczas przędzenia, nie mam wrażenia jakbym próbowała łapać kisiel, a które zawsze mnie prześladuje przy cieńszych merynosach i dodatkowo bardzo ładnie wygładza nierówności na nitce a także świetnie się wyciąga z "chmurki".
Poza tym produkt końcowy, czyli przędza nie gryzie aż tak bardzo, jakby się wydawało że powinna, po badaniu "na macanego". Faktycznie jest dosyć szorstka i sztywna, ale brak włosów rdzeniowych sprawia, że nie ma się uczucia "igieł" na skórze. Ja w ogóle jestem gruboskórna i noszenie nawet kłujących wełen nie sprawia mi problemu, ale i delikatniejsza koleżanka potwierdziła, że jest nieźle. Dla wrażliwszych spokojnie nada się na skarpety czy tego typu rzeczy :) 

Czarnogłówka, podwójna nić do naalbindingu. Copyright by Morgiana :)



BARWIENIE:
I na koniec ostatni eksperyment - farbowanie :D
Nie mogłam sobie odmówić próby barwienia więc gdy zostało mi trochę kąpieli  z marzanny to wrzuciłam całkiem ładny kawałek - 180g. Stąd kolorek wyszedł pastelowy, nie szkodzi, też mi się podoba i przyda, a nie o konkretny kolor mi chodziło, lecz o sprawdzenie jak wełna w błamie zniesie gotowanie, mieszanie i tego typu atrakcje. A opinie w necie, iż błamy w ogóle źle znoszą te rzeczy, nie napawały mnie szczególnym optymizmem. I tutaj zostalam pozytywnie zaskoczona. Czarnogłówka zniosła  kąpiel barwierską znacznie lepiej niż moje wcześniejsze czesanki. Nie zbiła się w ogóle, po odcieknięciu miałam wrażenie że spuchła i wróciła do stanu sprzed operacji. Zbitek ani glutów nie zanotowałam. A gotowałam ją dosyć uczciwie, szturchałam i mieszałam w trakcie, uznawszy iż wiedza wymaga ofiar ;) Tych ostatnich nie stwierdzono, błamik na razie zwinęłam i schowałam do czasu aż będę miała się kiedy zabrać za jego sprzędzenie.
Tak wygląda:

Błam z czarnogłówki, barwiony w marzannie barwierskiej, w trzeciej kąpieli


Pozostaje zrobić próbę z farbami chemicznymi w piekarniku albo garze pod przykryciem, ale na razie nie miałam na to czasu. Ale przychodzi mi do głowy, że z takiego błamiku ufarbowanego w multikolor całkiem fajnie może się prząść :) Zwłaszcza jak nie będzie glutów. Ale to się zobaczy jak będę miała chwilę żeby eksperyment przeprowadzić :)



Podsumowując - jak dla mnie fajna wełna, da się sfilcować w formy trójwymiarowe, przędzie się bez większych problemów, nie gryzie jak wściekła :D
Patrząc z rekonstrukcyjnego punktu widzenia -  substytut przyzwoitej jakości surowca. Niestety jest to rasa raczej nowa i ze specyficznym rodzajem runa, ale na razie nic ciekawszego w jasnym kolorze i nadającego się do barwienia nie znalazłam. Jeśli uda mi się coś bardziej poprawnego zdobyć w sensownych ilościach i cenie, to pewnie zamienię. A na razie traktuję ją jako podstawowy surowiec, tym bardziej że jest przyjemna w pracy :)
Malkontentów ;) informuję, iż jestem w trakcie załatwiania kilku innych fajnych i bardziej poprawnych rodzajów wełenek, ale to niestety jest w naszym kraju problematyczne, zajmuje straszliwie dużo czasu a efekt jest niepewny.
Jak coś fajnego uda mi się zlokalizować to z pewnością opiszę w niniejszym cyklu :)

A na deser zdjęcie naszyjnika :D
Pożyczyłam ekspozytor i ta fotka od razu wygląda inaczej, nawet przy całej niedoskonałości mojego warsztatu...





środa, 6 listopada 2013

Coś innego - wyzwanie

Żeby nie było że tylko tkactwo i tkanie, przerywane barwieniem...

No więc postanowiłam wziąć udział w zabawie zorganizowanej przez blog Pomorskie Craftuje

Jak raz wyzwanie biżuteryjne, a ponieważ jeszcze chyba nie pokazywałam moich naszyjniczków z przędzy fantazyjnej core ze ślimaczkami to stwierdziłam że co mi tam :D


A to naszyjnik:


Jak zwykle poległam na  robieniu zdjęcia.
Przydałby się manekin żeby pokazać jak ładnie się to układa na szyi. Ale cóż, na razie musi wystarczyć.