czwartek, 3 maja 2012

Majówka p.1

Jak większość znajomych i ja miałam ambitne plany majówkowe. No bo na stepach pomorskich, straszna kupa roboty: połatać ogrodzenia po zimie, skopać ogródek, zrobić remanent w sprzęcie reko i końskim, przyciąć wierzby, posprzątać stajnię z siodlarnią, zrobić kilka intensywniejszych treningów i tak dalej i tak dalej. Zamierzałam więc ambitnie siedzieć na wiosce ile wlezie :-/
I jak zwykle plany trafił szlag. Bowiem pierwsze trzy dni pięknej pogody zasponsorowały nam rotawirusy :-((( Kto ma dzieci ten wie co to znaczy, ten co nie ma, niech się cieszy :-/
W każdym bądź razie wyruszyłam na stepy z trzydniowym opóźnieniem. W  dodatku nie do końca udało się wyleczyć trolle, ale stwierdziłam, że jeszcze dzień i oszaleję, a sraczki mogę już wykańczać na miejscu bo właściwie co za różnica.
Oczywiście robota w polu, większość nie ruszona, ale przynajmniej nie kisimy się w bloku w te upały.
W pierwszy dzień udało mi się nawet przejechać na spacer z chłopakami. A potem mieliśmy wielką radość przeprawiając dwie świnie wietnamskie ze stajni (w której zimują) do ich letniej rezydencji ;-) w sadzie. Nauganialiśmy się nieźle, zwłaszcza za Oscarkiem, który zamierzał uciec w kartofle sąsiada (tej adrenaliny nie zrozumie nikt kto nie widział na żywo jego blisko dziesięciocentymetrowych kłów), ale w końcu daliśmy radę zapędzić upartą nierogaciznę do zagrodzenia. Teraz wyglądają na zadowolone, choć nadal są chude po zimie i lekko sparszywiałe ;-) Myślę że tydzień, czy dwa na powietrzu sprawi że nabiorą znowu masy. Bernardynka Doxa, też się ucieszyła z towarzystwa i już koedukacyjnie żebrzą o żarcie przy płocie :-D
Miłośnikom zwierząt wyjaśniam - świnia Laura wygląda w tym momencie jak zagłodzona wrona, raczej z powodu wieku i braku ruchu przez zimę, niż z głodu, bo moja mama karmi je bardzo dobrze. Laura ma niestety już 13 lat i zaczyna to być widoczne. Mam nadzieję że teraz trochę się odpasie na świeżej trawie i chrabąszczach majowych pomiędzy karmieniami ;-D
Laura, Doxa i Trollik
Kolejne dni minęły mi też pod znakiem pierdyliona pasków, mydła glicerynowego i smaru do siodeł (no i oczywiście kontynuacją walki ze sraczkami ale to już inna bajka ;-) ). Bo okazało się iż na sporej ilości sprzętu wyrosło coś w rodzaju mchu. Na szczęście tydzień wcześniej przewidziałam potrzebę wyczyszczenia tego szajsu i zamówiłam porządne środki do konserwacji skóry. Tak więc jestem w trakcie dłubania i końca nie widać.
Suszy się

Wietrzy się
Dla niezorientowanych to procedura czyszczenia końskich akcesoriów zaczyna się od rozłożenia na części pierwsze (tysiąc elementów, stwardniałe paski, zardzewiałe sprzączki i bolące od szarpania się z nimi palce :-/ ), potem mycia w wodzie z mydłem, następnie suszenia, by na sam koniec nasmarować specjalnym tłuszczem. No i na koniec trzeba to wszystko jeszcze poskładać z powrotem. O praniu tekstyliów nie wspominam bo to już betka - wyciągamy szlauch, starą franię i jedziemy :-D
Dodatkowo rodzice wyrazili nadzieję, iż zamierzam wreszcie posprzątać kanciapę, gdyż śmieciarze przybywają jutro i dobrze by było żeby to od razu wywieźli. No więc posprzątałam i to, bo następny kurs śmieciary za miesiąc i nie miałam ochoty kisić tego aż tak długo. Wywiozłam dwie taczki - no comments, naprawdę nie mam pojęcia skąd się biorą takie góry śmieci.
W każdym bądź razie mam wrażenie że za chwilę odpadną mi ręce.
A przed nami jeszcze absolutnie nieprzesuwalna akcja pt. naprawa ogrodzeń  8-| No bo dobrze by było już kopytne wygonić na pastwiska, gdyż bez tego zwieją w sławne kartofle sąsiada czyli w SZKODĘ. A sąsiad będzie mi to wypominał kolejne dziesięć lat... A ja wtedy będę miała dwie opcje: zastrzelić siebie albo zamordować sąsiada ;-| Skłaniam się więc ku temu, by owej niezbyt pociągającej sytuacji uniknąć za wszelką cenę.
Idę więc zregenerować siły przed dniem jutrzejszym - zobaczymy co uda się zrobić i pewnie dam upust swojej frustracji w kolejnej notce.
Miłego majowania!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz